Kiedy przyjechaliśmy do stolicy, udałem się z żoną do siedziby WOSiR’u po odbiór pakietów startowych w skład, których wchodził numer startowy z przyklejonym chipem, koszulka techniczna, izotonik Powerade oraz garść ulotek. Postanowiliśmy, że na start pojedziemy samochodem i tradycyjnie poszukamy miejsca na ul. Górnośląskiej, stamtąd jest już tylko niecały kilometr do miejsca, z którego będziemy ruszali i okazja, żeby dla rozgrzewki pokonać go w biegu. Dobiegliśmy do „chińskiej knajpki” przy ul. Rozbrat, gdzie umówiliśmy się z kolegą Tomkiem i przypomniałem sobie, że zostawiłem telefon w uchwycie… hmmm lepiej wrócić i go schować niż później szukać warsztatu, który wstawi mi nową szybę 🙂 Także kolejny kilometr do samochodu, schowałem „komórkę” i jeszcze jeden truchcikiem do żony, razem 3km fajnej rozgrzewki przed 5km biegiem 🙂 Udaliśmy się jeszcze na masową rozgrzewkę, gdzie Pani od fitnessu pokazywała różne wygibaski, których za nic nie mogłem zakumać 🙂 Tomek spytał mnie w jaki czas będę celował, powiedziałem, że jestem przygotowany do złamania bariery 25minut, dzięki treningom, które robiłem w Wałbrzychu biegając po górach 🙂 Stwierdził, że będę jego pacemakerem 🙂
Na początku ruszyły osoby na wózkach inwalidzkich, a następnie przyszła kolej na nas… rozpoczęliśmy przedzieranie się przez tłum w tempie ok 7min/km, „kurza melodia” pomyślałem, w takim tempie to ja za nic życiówki nie wykręcę, ale szansa na rozrzedzenie wiary była jakieś 100m za startem, gdzie zaczynał się podbieg. Tu upatrywałem swojej szansy po górskim rozbieganiu, kątem oka patrzyłem czy Tomek biegnie, wyrównaliśmy tempo do bezpiecznego poziomu ok 4:30/km. W pewnym momencie, chyba to było ok 1km, Tomek powiedział, żebym pobiegł swoim tempem, a on będzie swoim, więc się rozdzieliliśmy. Bieg jak najbardziej szedł po mojej myśli, przed startem wypiłem całego Powerade’a żeby nie było problemu podobnego do mojej przebieżki na wsi. Wbiegliśmy na al. Ujazdowskie, w miarę płaski moment trasy, myślami byłem już na zbiegu Agrykola, który pokonałem nie szarpiąc i nie zbiegając na łeb na szyję, żeby nie wytrącić się z rytmu. Ci którzy ostro przyspieszyli, na Szwoleżerów mijałem ich maszerujących…. dobrze, że nie przyspieszyłem za bardzo 🙂 dalej krótki odcinek Czerniakowską i skręt w Łazienkowską, już Stadion Legii, końcóweczka, zerkam na Garmina i oczom nie wierzę… bieżące tempo na poziomie ok 5:30/km 🙁 dziwne przecież biegnę, a przynajmniej czuję jakbym biegł równą szybkością… pomyślałem, trzeba podgonić…już tylko skręt do parku i meta. Czas 00:24:34!!!
Jest życiówka!!! Średnie tempo 4:55/km. Międzyczas po 3km biegu 00:14:10 przy tempie 4:43/km, jednak trochę zwolniłem, ale sukces jest 🙂 we wcześniejszych biegach oscylowałem w połowie stawki startujących a teraz 655 na 3023 startujących (w kategorii M30-238/532). Na mecie oczywiście pamiątkowy medal, świeża butelka Powerade i woda. Poczekałem na Tomka i poszliśmy na bok do jego rodzinki, szybka pamiątkowa fotka, po czym udałem się w okolice mety, żeby poczekać na Asię 🙂
Po biegu mała Milenka, jej tata Tomek i ja.
Przybiegła w czasie 00:39:07, co uważam za niezły osiąg, zważywszy na to, że odbyła jeden krótki trening…można powiedzieć, że przystąpiła z marszu, ale dystans pokonała ciągłym biegiem 🙂
Dane z Garmina:
——————————————————————-
Gratulacje – fajnie jest na początku treningów gdy życiówki bije się o wiele minut nawet w krótkich biegach 🙂 Powodzenia z planem treningowym!
Dziękuję 🙂 Zauważyłem, że dużo dają podbiegi…a moje treningi praktycznie na nich się opierają. Od kiedy przenieśliśmy się z Warszawy w tereny wałbrzyskie, to o płaskie odcinki trudno 😀