Jak to bywa z kontuzjami, przychodzą w najmniej oczekiwanym momencie i potrzeba czasu, aż sobie pójdą. W moim przypadku kostka była przez tydzień unieruchomiona w gipsowej szynie. Od znajomych pożyczyłem kule i muszę przyznać, że teraz wiem jak silne muszą być osoby (przynajmniej w rękach), które poruszają się za ich pomocą na co dzień. Wysiłek jaki musiałem włożyć, żeby przejść przynajmniej 50m był przeogromny. Dlatego bardzo mi zależało, żeby pozbyć się szyny jak najszybciej. Dokładnie po 6 dniach zrzuciłem z nogi zbroję i rozpocząłem ćwiczenia rehabilitacyjne, które polecił mi kolega Artur Socha. Ćwiczenia na berecie, których się bałem ze względu na odczuwany ból, stawanie na palcach, lekkie rozciągania…przyjemne to nie było, ale i nie miało być. 😉 Kiedy minął kolejny tydzień bez biegania, ale naszpikowany ćwiczeniami, byłem w stanie już normalnie chodzić. Nie kulałem, a kiedy odczuwałem na nierównościach ból, starałem się nie reagować asekuracyjnie tylko stabilnie stawiać stopę. „Twardym trzeba być, a nie miętkim”…pomyślałem, jak chcesz szybko wrócić do biegania, musisz zacisnąć zęby i iść do przodu. Pierwszy sprawdzian dla mojej kostki zaplanowałem po 16 dniach od feralnego dnia, tzn. nie planowałem tylko tak wyszło ;). Wojtek wybrał się ze mną w tą podróż. Miało być jakieś 5km w spokojnym tempie, ale mój głód był silniejszy i zrobiliśmy 8km. Miało być dookoła osiedla po w miarę płaskim terenie, a było z długim podbiegiem na obwodnicy Szczawna. 😉 Średnie tempo 5:22/km, troszkę przeforsowało kostkę. W trakcie biegu czułem, że nie jest w pełni zdrowa…nie bolała, ale czułem, że jest. Na drugi dzień szedłem na ostatnią wizytę do lekarza, który stwierdził, że kostka się goi, ale jest jeszcze opuchnięta. Miał rację co do tego obrzęku…pewnie był większy niż dwa dni wcześniej. 😉 Po tym rehabilitacyjnym biegu postanowiłem zrobić sobie jeszcze tydzień przerwy. Ma się rozumieć beret był w ciągłym użytku. 🙂
Po 6 dniach, kiedy Szymonek szedł na swój piłkarski trening, ja poszedłem pobiegać. Trasa ta sama z prostej przyczyny – o godzinie 17 robi się już ciemno i nie mam zamiaru zapuszczać się w las i ryzykować odnowienia kontuzji. Miałem jakieś 50 minut. Po 2km spojrzałem pierwszy raz na zegarek i się zdziwiłem, że biegnę grubo poniżej 5min/km. Noga ładnie podawała, nie było bólu i głupiego uczucia. Było super!!! Kiedy pokonywałem podbieg za Makro w oddali widziałem masyw Trójgarbu. Strasznie wiało tego dnia, a im bliżej byłem końca obwodnicy wiatr był coraz silniejszy. Tak jakby góra chciała mnie od siebie odepchnąć, kiedy zrobiłem nawrót powiedziałem w jej kierunku, że niebawem znowu się zobaczymy. 😉 Taka sytuacja…
Dwa dni później zrobiłem powtórkę, Szymonek na trening, a ja na swoją ścieżkę. Wyszło jeszcze lepiej. Po tej przerwie i jakby nie było, lekko opuchniętą kostką, jestem w stanie utrzymać tempo na całkiem dobrym poziomie. Będą jeszcze ze mnie ludzie. 🙂 Jest też druga strona medalu, wiadomo, że siadła mi wydolność i podejrzewam, że długo tym tempem bym nie pociągnął. Przede mną powrót do regularnych treningów, które będą podbudówką formy na przyszły rok. W międzyczasie dwa starty: 2. Bieg Niepodległości (ok. 8km) w Ludwikowicach Kłodzkich i Bieg Sylwestrowy (10km) w Trzebnicy. O ile ten pierwszy będzie rekreacyjny – w imprezie wezmą udział na krótszym dystansie również moje dzieci – to w tym drugim będę chciał się pokusić o nową życiówkę. Tak na piękne zakończenie tego w miarę udanego sezonu. 🙂
Podczas jednego z powyższych treningów zastanawiałem się nad informacjami jakie do mnie dotarły, po złapaniu kontuzji. Wprost mi tego nie powiedziano, ale były osoby, które za moimi plecami mówiły jakie to moje bieganie jest nieodpowiedzialne, że się nie szanuję…przecież mam rodzinę i z nimi w domu powinienem siedzieć, a nie biegać i łamać nogi. Ciekawe czy takie gadanie wynika rzeczywiście z troski, czy może zwykłej zazdrości, że ktoś może mieć pasję, której się oddaje i zarazem potrafi tak się zorganizować, żeby rodzina zbytnio na tym nie ucierpiała. Mam nadzieję, że chodzi o to pierwsze. Tak naprawdę ktoś kto leży na kanapie może skręcić kostkę wstając z niej. Wtedy nikt by nie powiedział, że jestem nieodpowiedzialny, tylko pewnie niezdarny. 😉 Ja jednak wolę biegać po górkach i doczekać się nie mogę kiedy pierwsze długie wybieganie zaliczę na Trójgarbie. 😀