2. Bieg Niepodległości w Ludwikowicach Kłodzkich

 

Stało się to już moją tradycją, że w dniu Narodowego Święta Niepodległości biorę udział w zorganizowanym biegu.
Tym razem nie pobiegłem w Warszawie, gdzie było ponad 10tyś. zawodników, nie pojechałem też do Wrocławia…padło na 2. Bieg Niepodległości w Ludwikowicach Kłodzkich. Po nazwie widać, że jest to młoda i kameralna impreza, w małej miejscowości. Wybierając się tam, nie liczyłem na nic innego jak tylko na dobrą zabawę. Forma jak wiadomo po skręconej kostce była w lesie, a żeby tego było mało trzy dni przed tym biegiem znowu źle stanąłem i lekko podkręciłem stopę. Opuchlizna wróciła, ale nie na tyle, żebym nie mógł biegać. Także wszelkie próby ścigania się mogłem odłożyć na inną okazję. Zresztą trasa – jej profil i podłoże – skutecznie hamowały moje zapędy. Przed wyjazdem na bieg rzuciłem tylko pobieżnie okiem na jej charakterystykę, ale nie zapamiętałem żadnego szczegółu. W planie miałem pokonać ją na pełnym luzie.:) Oprócz siebie, zapisałem również moje dzieci na bieg, troszkę w ciemno, bo nie wiedzieliśmy na jakim dystansie będą konkurowały. 🙂 To się okazało na miejscu.

Do ostatniej chwili nie wiedziałem w jakim składzie pojedziemy do Ludwikowic. Wszystko było uzależnione od pogody, jeśli byłoby deszczowo, musiałbym pojechać sam. Całe szczęście rano przywitało nas słońce i mogliśmy całą ferajną udać się w górki. 😉 Szkoda, że Sławkowi nie udało się dotrzeć, ale w sobotę brał udział w IV Maratonie Beskidy i w poniedziałek nie był dysponowany.
W domu przebrałem się już w odzież startową, żeby nie tracić czasu przed biegiem. Postanowiłem biec w krótkich spodenkach, ale górę założyłem z długim rękawem. Ustawiłem w nawigacji Ludwikowice Kłodzkie i ruszyliśmy. Kiedy wjechaliśmy do tego niewielkiego miasteczka, rozpoznałem już drogę prowadzącą, jak mi się wydawało, na miejsce startu. Zaliczyłem lekką wtopę, bo nie zagłębiałem się w regulaminie i w ciemno pojechaliśmy na teren obiektu „Harenda”, gdzie odbywał się Bieg na Wielką Sowę. Wjechałem na teren i … zonk. Parking pusty, żywej duszy nie ma…ups. Całe szczęście był zasięg, żeby sprawdzić w internecie gdzie tak naprawdę jest impreza. 😉 Do startu zostało jakieś 30 minut, a my błądzimy wąskimi uliczkami w poszukiwaniu szkoły, w której umiejscowione było biuro zawodów. Wreszcie wjechaliśmy na docelową ulicę i po ok 1,5km ukazał się balon oznaczający start…ufff, teraz tylko zaparkować i lecieć po odbiór pakietu. Tutaj zastałem sytuację, którą organizator musi poprawić w przyszłym roku. Stanowisko przy którym wydawane były numery obsługiwały dwie dziewczyny (jedna wypisywała potwierdzenia wpłat, druga wydawała numer i bon posiłkowy). Stworzyła się dość długa kolejka i nie ważne czy ktoś się zapisał online i zapłacił przelewem, czy wpadł na gorąco i załatwiał formalności na miejscu. Swoje odstać trzeba. Pakiety nie były specjalnie bogate. Numery były przechodnie z innych biegów, ale mi to nie przeszkadzało. Za 20pln nie spodziewałem się niczego więcej. 😉

W ramach tej opłaty pobiegłem ja i dwójka moich dzieci, które na mecie otrzymały pamiątkowe medale. 🙂 Niestety nie mogłem obserwować ich startu, bo ruszyli zaraz po nas. Z tego co żona mi opowiadała, wyprowadzili grupę dzieci poza teren szkoły, skąd startowały. Dystans jaki miały do pokonania to ok. 400m. Na filmie, który nakręciła Asia widać jak na ostatniej prostej Szymonek wyprzedził Jagodę i na metę wpadł 3 od końca, a córcia przedostatnia. 😀 Zrozumieli co im wpajałem przed biegiem, że nie liczy się wynik, a sam start i dobra zabawa. Kiedy ja pojawiłem się na mecie z dumą prezentowali się z medalami i cieszyli z ukończenia biegu.

Przed biegiem głównym spotkałem się z dobrymi znajomymi. Zamieniliśmy kilka słów, pośmialiśmy się, strzeliliśmy „słitaśne” fotki i usłyszeliśmy z ust spikera, że start nastąpi o godzinie 11:10.
Nie miałem czasu, żeby się rozgrzać, przeszliśmy na start, gdzie odsłuchaliśmy Mazurka Dąbrowskiego i ruszyliśmy.

Ustawiłem się na końcu stawki, żeby nie przeszkadzać szybszym biegaczom, chociaż jak sprawdzałem na zegarku to rozpocząłem dosyć szybko. Pierwsze 500m było po „płaskim” asfaltowym terenie dlatego mogłem rozpędzić się do tempa ok 4:20-4:30/km. Mój zapał został ostudzony w mgnieniu oka, kiedy rozpoczęliśmy wspinaczkę…;) Nie będę operował nazwami szczytów, ponieważ nie znam tych gór, wiem tylko, że cały bieg poprowadzony był po Wzgórzach Włodzickich. Przed nami było 1,5km dosyć stromego podbiegu, który w większej mierze pokonywałem marszem. Zresztą jak popatrzyłem przed siebie, to widziałem, że większość na tym odcinku podchodziła. Dopiero na 2km trasa się lekko wypłaszczyła po czym można było trochę przyśpieszyć na zbiegu. Z jedną małą „hopką”, było go około kilometra, na którym starałem się biec w granicach przyzwoitości czyli 5:00/km. 😉

Lubię te górskie bieganie, bo kiedy się tak zbiega i czuje wiatr we włosach i w ogóle jest bardzo przyjemnie to nagle pojawia się krótki, acz stromy podbieg. Wtedy też jest przyjemnie, ale inaczej…czuję, że żyję…nogi zaczynają palić, oddech nie może się ustabilizować, a Ty brniesz do góry czy to podbiegając czy szybko maszerując. Jest to stan, który na płaskich biegach jest nie do osiągnięcia. 🙂 Tutaj podbiegam z nadzieją, że za każdą górką pojawi się zbieg, na którym chwilę „odsapnę” i zbiorę siły na kolejny podbieg. 😉 Po 400m wspinaczki osiągnęliśmy najwyższy punkt rajdu (ok. 624 m n.p.m.). Ktoś z tyłu rzucił….teraz będzie z górki. 🙂

Warto wspomnieć o podłożu, po którym deptaliśmy. Na pierwszym długim podbiegu było błoto, na które organizator rzucił snopki słomy. Moje „asfaltowe” buty ślizgały się na nim jak na śniegu, trzeba było biec bokiem tam gdzie była trawa. Na górze był szuter, tam z kolei musiałem zadbać o moją kostkę i uważnie wybierając kamienie, na których nogi czułyby się najstabilniej.

Tak jak wspomniał współzawodnik z tyłu….było z górki i patrząc na profil, prawie do samego końca, z tym że znowu pojawiło się błoto. Podobno w nocy dosyć intensywnie padał deszcz na tym terenie. Komicznie wyglądał ten mój bieg z szeroko rozpostartymi rękami jakbym miał zaraz wznieść się w powietrze. Co parę kroków ześlizgiwałem się na błocie mając nadzieję, że nie przejadę się na tyłku. W międzyczasie zdołałem wyprzedzić jednego z zawodników, który obudził we mnie zmysł rywalizacji. Słyszałem jego kroki i przyśpieszony oddech tuż za mną, więc starałem się przyśpieszać. Kiedy widziałem w oddali koniec naszej mordęgi w błotnistym terenie przyśpieszyłem jeszcze bardziej…nie dam się wyprzedzić!! Rozpędziłem się do tempa 4:36/km na 7km i postanowiłem jeszcze dokręcić kiedy to znaleźliśmy się już na ostatnim asfaltowym kilometrze. Jak dla mnie to był prawie sprint, bo wbiegając na metę ostatnie 1000m pokonałem w 4minuty i 12sekund. 😉 Na mecie zameldowałem się z czasem 46:06 zajmując 71 miejsce na 107 startujących. Czas i pozycja jest oczywiście symboliczna, bo nie dla nich podchodziłem do tych zawodów. Tak jak wspominałem na początku, miała być dobra zabawa i była. Dzieci miały być zadowolone i były. 🙂 Tylko moja żona czekając na nas trochę zmarzła.

PEŁNE WYNIKI BIEGUTUTAJ

P.S.

Popołudniu doszła do mnie taka informacja, że jak to ja na 8km uzyskałem czas 46minut, a Premier w Warszawie na 10km niespełna 50minut – rzeczywiście nie masz formy. To, że nie mam to jest fakt, należy jednak zwrócić uwagę na charakterystykę biegu. W biegach górskich nie ma czegoś takiego jak życiówka na jakimś dystansie. Życiówkę można mieć, ale na konkretnej trasie, a każda jest inna. Pojadę w Góry Stołowe i dystans 5km zrobię w 50 minut, a następnego dnia pojadę (jak będę miał siły) w Góry Suche i ten sam dystans zrobię w 40minut, albo 1h15min. Bo o dyspozycji z dnia nie wspomnę. 😉 Natomiast na płaskiej asfaltowej trasie możemy przewidzieć w jakim czasie przebiegniemy np. 10km i zakres błędu będzie stosunkowo niewielki.

3 182 comments

  • Wiadomo że nie ma co gruszek z jabłkami porównywać. W Wawie warunki były idealne i trasa też (no prawie – dwa razy wiadukt tylko). Jak byś był z nami to byś premiera spokojnie wyprzedził, nawet z tą kostką 🙂 inna sprawa że on znacznie starszy jest i pewnie mniej czasu wolnego ma.
    Gratki i przyjeżdżaj do nas następnym razem!

    Odpowiedz
  • Również miło wspominam ten bieg, cieszę się z obecności na wspólnej fotce , no i przede wszystkim ,że mogłem poznać autora tej ciekawej strony:-)Do zobaczenia na trasie!

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *