Zmiany, zmiany, zmiany…

Koniec urlopu oznacza koniec obijania się. Finałem tego błogiego stanu był Bieg Powstania Warszawskiego, który zakończył się dla mnie nadzwyczaj dobrze. Niestety zmuszony byłem do modyfikacji moich maratońskich przygotowań. Plan legł w gruzach i nie bardzo widziałem sens w jego kontynuowaniu. Wypadło sporo jednostek, chociaż te najważniejsze dla mnie – długie wybiegania – starałem się robić. Co jak co, ale wytrzymałość muszę trenować, bo mam z nią problemy. Teraz będą cykle wspólnych treningów ze Sławkiem z BiegiGorskie.eu, który zna nasze lesisto-górzyste tereny. Nie chciałbym się zgubić. 😉 Teren gdzie trenujemy jest niesamowity, ma sporo rozległych podbiegów, zbiegów i innych podejść. Chyba, że straci w końcu cierpliwość i pogoni mnie, żebym sam sobie klepał pagórki. 😉 Pierwszy tydzień mamy za sobą i jest dobrze. Ogólnie tygodniowy plan nie będzie trzymał się wcześniej założonego schematu. Będą 4 treningi w tygodniu, zawierające rytmy, czasami interwały, ciężkie krosy, swobodne biegi na rozluźnienie i oczywiście długie wybiegania. Mam nadzieję, że te zmiany pozwolą mi osiągnąć cel jaki sobie założyłem.

Poniżej opis minionego tygodnia:

Wtorek 6.08.2013r.

Rytmy. Trochę nie wiedziałem, czego się po sobie spodziewać. Dla rozgrzewki przebiegliśmy 7km leśnymi ścieżkami. Nie były płaskie, ale z drugiej strony ze świeczką u nas takich szukać. Przynajmniej pieczemy dwa barany na jednym ogniu, rozgrzewka z podbiegami. 🙂 Lekkimi, ale zawsze. Nadszedł czas na krótkie odcinki, których w planie mieliśmy 10 po 200m. Sporo, ale nie ma co grymasić. Różnie wychodziły, od 39sek., do nawet 45sek., ale ten najwolniejszy przez to, że chciałem wypróbować środek leśnej ścieżki, gdzie kamienie nie były ubite i wylatywały spod nóg. Muszę przyznać, że od 7 odcinka czułem pieczenie w udach i w górnej części łydek. To oznacza, że trening wykonany prawidłowo….chyba. 🙂 Mieliśmy jeszcze zrobić parę 100m podbiegów, ale robiło się już ciemno na moje szczęście, bo nogi były już pod pompowane. 🙂 W drodze powrotnej schłodzenia wyszło 3km i zamknęliśmy ten dzień dystansem 14km.

Środa 07.08.2013r.

Kros. Po dosyć mocnym akcencie, kolejny cięzki trening i to z samego rana. Pobudka o 5:30, a o 6 już truchtem w stronę lasu. Tradycyjnie pobiegliśmy na wąwóz Pełcznicy. Nie wiedziałem, że takich (fotki) fajnych „półek skalnych” jest w naszym parku więcej. Piękne tereny i wymagające. Dużo stromych podbiegów, czasami po skałkach z obsuwającymi się kamieniami. W pewnym momencie mieliśmy gościa, który przebiegł nam drogę, zbiegł na dół i patrzył na nas z ciekawością. To Muflon, piękne górskie zwierzę z zawiniętymi rogami, które jest symbolem naszych rejonów. Coś jak kozica górska. 🙂

Końcówka naszego treningu przypadła na Starym Zamku Książ. Ruiny zamku, które z roku na rok niszczeją. Szkoda, bo fajny obiekt umiejscowiony w bajkowej okolicy. Szybka fotka przy renesansowym portalu i ruszamy do domu. 🙂 Poranek zakończony dosyć ciężką dyszką.

Piątek 09.08.2013r.

Swobodny bieg. Tego dnia czułem się trochę obolały serią dwóch akcentów. Postanowiłem wybrać się na swobodne 10km, ale nie sądziłem, że w takim tempie. Poniosło mnie jak kiedyś, zacząłem się ścigać z zegarkiem. Tak się ścigałem, że wybiegałem nieoficjalny nowy rekord życiowy na dystansie 10km. 🙂 47:07 😉 Miało być relaksacyjne, a zrobiło się akcentowo. Zaliczam ten trening jako „tempówkę” i cieszę się, że robię cały czas postępy. Podejrzewam, że jakbym mocniej jeszcze przycisnął to czas byłby bardziej wyżyłowany, ale przecież na treningu nie biegamy na 100%. 😉

Niedziela 11.08.2013r.

Długie wybieganie. Zastanawiałem się, gdzie zaliczyć długi bieg. Padło na wycieczkę na Chełmiec. W zeszłym roku zaliczyłem go kilka razy, a w tym lekko został przeze mnie zaniedbany. Wstałem o przyzwoitej porze, zabrałem dwa żele „decathlonowe”, napełniłem bukłak wodą i pobiegłem. Pogoda idealna, trochę wilgotno w lesie, w związku z czym lało się ze mnie jak z kranu. Po drodze pozdrowiłem pasące się koniki koło nie działającego kompleksu „Dworzysko” w Szczawnie i po kilkunastu minutach byłem już między drzewami na ścieżce prowadzącej na zbocza naszego lokalnego „wulkanu”. 🙂 Kiedy sobie tak podbiegałem, na około 1km przed szczytem, usłyszałem dziwne sapanie i kroki w moim kierunku, obracam się a tam duży czarny Labrador. Patrzę dalej i widzę jego właściciela, który też biegnie na górę. Chwilę poczekałem na niego, zamieniliśmy dwa słowa i ruszyliśmy. Miałem „zająca” na podbiegach. 🙂 Na szczycie krótka chwila na złapanie oddechu i zrobienie fotek i dalej na dół. U stóp Chełmca spotkałem kolegów biegaczy, którzy robili pętle dookoła góry, taki miał być ich plan, ale później czytałem, że pobiegli na Trójgarb, czyli też zaliczać mega podbiegi. 😉 Ten trening mnie naprawdę wykończył, a może to był wynik całego tygodnia, podczas którego były 4 konkretne treningi. Długie wybieganie zakończyłem z 28km na liczniku, a po powrocie do domu zabrałem rodzinkę na basen, żeby trochę zrelaksować łydki na biczach wodnych. 🙂

664 comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *