Tydzień biegania, tydzień chorowania… #3 i #4

Kolejny tydzień treningów rozpoczął się we wtorek. Trochę byłem zmęczony po niedzielnym długim wybieganiu i poniedziałek przeznaczyłem na regenerację. Górskie wycieczki mocno dają w kość pomimo tego, że tempo nie jest zawrotne to częste podbiegi i zbiegi męczą mięśnie nóg. Mam nadzieję, że z każdym kolejnym treningiem będzie mi łatwiej hasać po naszych pofalowanych okolicach. Wracając jednak do tygodnia numer 3 moich przygotowań, poniżej przedstawiam je chronologicznie:

wtorek, 3.12.2013r.

Tego dnia zaplanowane były rytmy, na które wybrałem się na stadion na sąsiednim osiedlu. Dawno na nim nie biegałem, a do rytmów czy interwałów jest prawie idealny ;). Już nie długo będziemy mieli kompleks lekkoatletyczny między innymi z bieżnią tartanową jakieś 200m od domu. Pełen wypas. Na obiekt pobiegliśmy w ramach rozgrzewki (wspólnie ze Sławkiem), wyszło 3,5km. Pełne okrążenie stadionu ma jakieś 330m, więc odmierzyliśmy sobie 200 i zrobiliśmy 6 odcinków, średnio po 44 sekundy każde (3:39/km). Ciężko było ponieważ w połowie wszystkich rytmów dosyć silny wiatr wiał nam prosto w twarz. Żeby nie było tak słodko, to dorobiliśmy 6 odcinków po 40m, a każde średnio po 8 sekund (3:30/km). Uda po takiej dawce sprintów paliły! Droga powrotna była dłuższa, żeby nabić jakieś minimum kilometrów tego dnia, a łatwo po tych akcentach nie było. 🙂 W sumie tego dnia zrobiliśmy 11,5km.

środa, 4.12.2013r.

Następnego dnia po rytmach przyszedł czas na zwykły bieg bez spinki. Trzeba było rozbiegać spięte mięśnie po szybkich akcentach. Pobiegłem swoją tradycyjną trasę obwodnicą Szczawna. Niestety po pracy nie mogę biegać do lasu, bo jest najzwyczajniej ciemno. Odprowadziłem Szymonka 5 minut wcześniej na trening, żeby miał czas na rozgrzewkę, a ja dodatkowe 5 minut, żeby spokojnie przebiec 10km. Zrobiłem to tempem 5:13/km z wiejącym wiatrem prosto w klatę.

czwartek, 5.12.2013r.

Udało mi się wrócić wcześniej z pracy i pobiec na trening do lasu. Uwielbiam tam biegać. Najpierw 3km rozgrzewki i dystans pozwalający dotrzeć do początku pętli, na której zaplanowany był trening tempa. Dokładnie 4km po 4:50-5:00/km. Dlatego podany jest zakres tempa, ponieważ biegam w zróżnicowanym terenie i nie jestem w stanie utrzymać jednego książkowego, a że przygotowuję się dobiegów górskich muszę biegać po górach. Proste. 😉 Pętla przeznaczona do tej tempówki rozpoczyna się lekkim zbiegiem, który ciągnie się jakieś 1,5km, ale później jest długi podbieg dający popalić. Średnia jaka wyszła to 4:32/km. Nie spodziewałem się takiego wyniku. Najwolniejszy kilometr zarejestrowany właśnie na podbiegu pokonałem w 5:01 :D, normalnie szybki jak błyskawica. Będę się starał robić tempówki na tej samej pętli, będzie to jakiś punkt odniesienia na czym stoję i czy jest potrzeba modyfikacji przedziału temp. W okolicach pętli dorzuciłem jeszcze pięć podbiegów od długości 120m po 3:55/km. Jako schłodzenie potraktowałem 5-cio km powrót do domu. Dzień zakończony dystansem 12,6km.

niedziela, 8.12.2013r.

Zrobiłem sobie dwa dni odpoczynku, żeby zregenerować nogi, a długie wybieganie zaplanowałem na niedzielę. Trochę przykro mi było, że nie mogłem pojechać na spotkanie naszej grupy Run Hard i spotkać się z przyjaciółmi, ale żona miała szkołę i musiałem posiedzieć z dziećmi. Na swoje wybieganie ruszyłem z rana jeszcze przed zajęciami Asi. Całą noc padał śnieg i zrobiłem szerokie oczy widząc zasypaną okolicę. Ma się rozumieć pobiegłem do lasu, gdzie wszystkie ścieżki były zasypane. Ciężko było przedzierać się przez zasypane ścieżki, ale przynajmniej siła na tym zyska. 😉 Udało mi się nakręcić 20km, zaliczając po drodze sporo fajnych podbiegów, a w połączeniu ze śniegiem to uważam ten trening za bardzo wartościowy.

Teraz powinien być opis tygodnia numer 4, ale nie będzie bo nie ma czego przedstawiać. Moje gardło postanowiło się zapalić, później rzuciło się na górne drogi oddechowe i tyle było z biegania. Nie chciałem tego robić z niedoleczonym przeziębieniem więc cały tydzień wziąłem rozbrat z treningami. Trudno się mówi, ale nie ma co ryzykować. Jedynie w sobotę, kiedy byłem na końcówce „choroby” pojechałem na morsowanie, co w rezultacie zlikwidowało mi katar w dwa dni. 😉 Przynajmniej ja upatruję w tej kąpieli cudowne ozdrowienie. 🙂