Wszystko wróciło na dobre tory

Minęły dni chorobowej karencji i mogłem na spokojnie zająć się rozwijaniem mojej formy. Chociaż pierwsze dni to były raczej treningi przywracające straconą formę. 😉 Zanim jednak opiszę co robiłem przez ostatnie dwa tygodnie, muszę z siebie wyrzucić to co chodzi mi po głowie podczas wszystkich mocniejszych treningów, takich od drugiego zakresu wzwyż. NIE WIERZĘ W MOC ENDORFIN! Gdzie bym nie przeczytał w internecie, a szczególnie na FB to większość biegaczy amatorów zachwyca się magiczną mocą tego hormonu. Nie wiem, ja w dniach kiedy nie mam ochoty na bieganie, ale jakoś zmuszę się, żeby zrobić trening nie mam efektu radochy podczas robienia interwałów, rytmów, tempówek czy podbiegów. Czuję wtedy ogromne zmęczenie, czasami ból i odliczam kolejne powtórzenia kiedy się skończą i będę mógł potruchtać do domu. Może u mnie jest problem z wytwarzaniem się tego „narkotyku”? Ma się rozumieć, kiedy mam przerwę od biegania to nosi mnie, żeby wyjść na dwór chociaż chwilę podreptać, ale nie widzę tu związku z endorfinami…po prostu chcę pobiegać i tyle. Ktoś by mógł powiedzieć…skoro boli i się męczę tak okrutnie to może powinienem uprawiać tylko bieg spokojny. Niestety, wkręciłem się w starty i walkę z moimi słabościami i osiąganymi czasami; chcę za każdym razem się poprawiać, a to się wiąże ze specjalistycznymi jednostkami treningowymi, które doprowadzają mnie czasami do „agonalnego” stanu. 😉 Naukowcy stwierdzili, że „po upływie ok. 45-60 minut podczas wysiłku następuje moment przejścia z oddychania aerobowego na anaerobowe (próg anaerobowy), kiedy to powstaje tzw. dług tlenowy. Niedotlenienie wywołuje stres organizmu, co z kolei może powodować silne wydzielanie endorfin”. Skoro trzeba biec ok. godziny, żeby endorfiny się wydzieliły (może to zrobią, a może nie) i czytam, że niektórzy po 30 minutowej przebieżce odczuwają ich efekt to chyba coś jest nie tak. Wiadomo, każdy organizm jest inny. 😉 W wikipedii pod hasłem „Euforia biegacza” znalazłem jeszcze takie zdanie:

Podczas krótszych, intensywnych ćwiczeń również są wydzielane endorfiny, jednakże w ilościach niemierzalnych, uwolnienie endorfin przygotowuje organizm na dalszy wysiłek fizyczny.

Oznacza to, że robiąc akcenty, mój wysiłek jest za krótki, żeby odczuć działanie hormonu…;) Oczywiście, kiedy kończę trening i wszystko idzie jak powinno, to jestem zadowolony i duma mnie rozpiera, ale nie upatruję tutaj działania endorfin. Takie jest moje zdanie na ten temat i każdy ma prawo się z nim nie zgodzić. 😉

Poniżej przedstawiam to co robiłem przez ostatnie dwa tygodnie:

wtorek, 11.02.2014r.

Tego dnia w planie była siła biegowa. Na początek bieg spokojny z elementami krosowymi. Trasa na początku asfaltowa, później po zaliczeniu dziedzińca Zamku Książ leśna. Po 11km w tempie 5:16/km, dobiegłem do ścieżki na której dodatkowo zrobiłem 10 stumetrowych podbiegów, każdy po ok 23 sekundy. Na zakończenie 2km (5:27/km) powrotne do domu. W sumie zaliczone 14km. 🙂

środa, 12.02.2014r.

Dzień po mocnej sile chciałem pobiec spokojne 10km. Z planu zgadzał się tylko dystans, ponieważ trochę mnie poniosło i wyszedł trening tempowy. Podoba mi się, że nie był to max tylko „na oko” drugi zakres. Może po chorobowej przerwie jestem jeszcze na głodzie biegowym…(nie nie…nie endorfinowym). 😉 Średnie tempo 4:40/km z długim podbiegiem. 😉

czwartek, 13.02.2014r.

Tym razem po dwóch dniach mocniejszych akcentów, przyszedł czas na bieg spokojny. 😉 15km po górkach i dołkach z męczącym podbiegiem pod stadninę. Tempo zachowane w granicach 5:38/km, ale teren pewnie dołożył parę punktów do siły. 😉 Na tym miał być koniec, ale nie był. Nie mogliśmy się pohamować (trening robiłem ze Sławkiem – biegigorskie.eu) i podbiegliśmy na nasz nowy stadionik koło domu. Nie jest on jeszcze oddany do użytku, ale bieżnia jest skończona. 😉 Dorzuciliśmy rytmy w ilości 10x100m po 17-18 sekund.

Teraz czekały mnie 3 dni przerwy związane z wyjazdem do Warszawy (dzieci mają ferie). Plany miałem jak zawsze ambitne…chciałem prawie codziennie biegać, zaliczyć trening z Leszkiem i Krasusem, ale nic z tego nie wyszło. „Mało casu kruca bomba…mało casu.” W stolicy udało mi się zrobić dwa treningi, a w całym tygodniu, aż 3.

poniedziałek, 17.02.2014r.

W niedzielę nie mogłem, więc długi bieg przełożyłem na poniedziałkowy poranek-jeśli takowym można nazwać o godzinie 10. 😉 Pobiegłem swoją ulubioną trasą z domu w kierunku Mostu Północnego, później wzdłuż Wisłostrady do Kępy Potockiej i na końcu kanałku zawrotka. Wyszło 18km i musiałem kręcić się po osiedlu, żeby dobić do 20km. Średnie tempo 5:14/km strasznie mnie ucieszyło, ale docierało do mnie, że ostatnio mało asfaltów biegałem i trochę dają mi one w kość. U nas jeśli to możliwe wybieram las, a tam wiadomo podłoże jest bardziej przyjazne stawom ;).

środa, 19.02.2014r.

Jeszcze raz udało mi się wyjść pobiegać w Warszawie. Dodałem więcej leśnych ścieżek w Lasku Bielańskim i poleciałem jak na skrzydłach 10km po 4:45/km. 🙂 Była moc!!!

niedziela, 23.02.2014r.

Więcej w stolycy nie biegałem. Po powrocie zaliczyłem w niedzielę dłuższe wybieganie podczas którego był debiut moich nowych bucików. Troszkę mi odgniotły małego palca, a w drugiej nodze obtarły piętę, ale jest okej. Poprzednie buty jak rozbiegałem, to były gorsze zniszczenia stóp. Zrobiłem asfaltowo leśne 20km tempem 5:04/km. Teraz jestem pewien, że forma rośnie i nie jest to tylko głód biegowy.

2 170 comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *