Na koniec debiut w górach na maratonie…6/16

 Ten tydzień nie do końca był taki, jak przewidywał plan. We wtorek wybrałem się tradycyjnie na interwały, które miały wyglądać tak:

2x1200m po 4:25/km
2 minuty przerwy między odcinkami
4x800m po 4:20/km

Umówiłem się z Wojtkiem, żeby mi potowarzyszył na rowerze. Tradycyjnie rozgrzewka, która trwała 20 minut podczas której pokonałem ok. 3,5km. Pierwszy interwał wyszedł znakomicie w tempie 4:18/km, po nim zrobiłem 2 minuty leciutkiego truchtu i ruszyłem na drugi. Musiałem się jednak zatrzymać, gdyż w moim brzuchu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Zabulgotało, przemieściło się i chciało wyjść… :/ Chwilę postałem i podjąłem decyzję, że z tego treningu nici i dobiegałem sobie swobodnym tempem trening kończąc go z wynikiem ok. 10km. Jako przyczynę upatruję smażone na głębokim tłuszczu małe rybki, które jadło się jak czipsy. Przed nimi było spaghetti, które powinno mi dodać energii, a nie rewolucji. Mówi się trudno, przynajmniej mam nauczkę i mogę wpisać „piklingi” na czarną listę. 🙂

Drugą jednostkę treningową celowo nie robiłem wg. planu. Miało być tempo, ale zgadaliśmy się ze Sławkiem, żeby swobodnym tempem pobiegać po naszym książańskim lesie. Nie chcieliśmy za bardzo przesadzać przed sobotnim biegiem i wykręciliśmy 9km w średnim tempie 5:24/km. Zaliczyliśmy trochę lekkich podbiegów, żeby nogi sobie przypomniały jak to jest tuptać po nachylonym podłożu. 🙂

1 178 comments

  • Cześć, wybieram się na urlop do Szczawna Zdroju. Zamierzam dalej prowadzić swoje treningi przygotowujące. Czy możesz podesłać mi jakieś linki do tras w okolicach Szczawna (bliskich)? Wolałabym nie biegać po mieście.
    dzięki, pozdrawiam Kasia

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *