Ten tydzień był dziwny. 🙂 Wynikło kilka spraw, które uniemożliwiły mi wykonanie treningu przez pierwsze trzy dni. Zapewne jest w tym też trochę mojej winy, a raczej mojego lenistwa. Czułem się na tyle zmęczony po całym dniu, że nie byłem w stanie zmusić się do wyjścia na ścieżki biegowe. Trudno … minęła środa, ale to nie zwalniało mnie z opuszczenia, któregoś treningu. Pozostało zacisnąć zęby i je po prostu zagęścić. Treningi zrobiłem we czwartek, piątek i długie wybieganie w niedzielę. Poniżej szczegółowsze zestawienie:
czwartek (13.12): tego dnia przebiegłem swoją standardową trasą 10-cio kilometrową. Lubię hasać po ośnieżonych chodnikach. Jedyny dyskomfort jaki odczuwałem, to ból w prawym Achillesie i w obydwu piszczelach. Nie wiem czemu się pojawiają, być może jest to wina zużywających się butów. Trening wyszedł w tempie 5:28/km, czyli całkiem nieźle. Po biegu 3 serie ćwiczeń.
piątek (14.12): kolejny raz postanowiłem rozciągnąć trochę trasę czwartku o polny odcinek. Nie spodziewałem się jednak, że przez jeden dzień napadało i nawiało z pól tak dużo świeżego śniegu. Bieg w takich warunkach można swobodnie nazwać rajdem. Stopy grzęzły w zaspach, przez co moja technika biegu musiała wyglądać komicznie:). Truchtałem jak bocian unosząc wysoko nogi, żeby za bardzo się nie zakopać. 🙂 Nie odważyłem się wracać tą samą drogą. Wolę jednak oszczędzać nogi, żeby przypadkiem nie skręcić kostki…nie teraz kiedy chcę w miarę solidnie przepracować zimę. Piątkowy dystans zakończyłem na 10,48km w czasie 01:02.38 co daje średnie tempo na poziomie 5:59/km. Ból Achillesa i piszczeli towarzyszył mi do ok. 6km, później ustał. Dziwna sprawa. Po powrocie 3 serie sprawnościowe.
niedziela (16.12): na niedzielne dłuższe wybieganie umówiłem się ponownie z Arturem Żakiem. Ten lokalny harpagan 🙂 zna w naszym regionie dużo fajnych i krajobrazowych tras. Początkowo ustaliliśmy pętlę 21km, która zaczynałaby się i kończyła koło wałbrzyskiej palmiarni. Plany jednak pokrzyżowała pogoda. Przyszły dodatnie temperatury i przejściowo padał deszcz. Artur zaproponował, żebyśmy pojechali do Mieroszowa i stamtąd rozpocząć bieg robiąc pętlę w większości prowadzącą terenami naszych południowych sąsiadów-Czechów. Jako że, słońce teraz wschodzi ok. 7:40, umówiliśmy się ok. 8 u kolegi pod domem. Nie powiem, żebym chętnie wstał. Kiedy budzik się odezwał było jeszcze ciemno, rodzinka smacznie spała, a ja musiałem przywdziać swój obcisły strój i jechać na wybieganie. brrrr jeszcze ta pogoda. Kiedy dojechaliśmy do Mieroszowa było już parę minut po godzinie 8.
Z nieba padała leciutka mżawka, chociaż bardziej przypominała gęstą opadającą mgłę….takie nie wiadomo co, ale na kurtałkach widać było ślady kropli. Włączyliśmy nasze mierniki czasu i dystansu i ruszyliśmy przed siebie. Po 3km biegu skręciliśmy na ścieżkę rowerową, swoją drogą fajny podbieg. Ścieżka była pokryta mokrym śniegiem, który miejscami tworzył kałuże pośniegowej mazi. Od tamtej pory czułem, że mam przemoczone buty :). Kiedy tak przemierzaliśmy tą ścieżkę pośród pól, spytałem Artura kiedy przekroczymy granicę. Oznajmił mi, że to się stało już jakiś czas temu. 🙂 Podobno był jakiś znak, ale ja nic nie zauważyłem, może dlatego, że ciągle patrzyłem pod nogi, żeby za często nie zaliczać „mokradeł”. Całą trasa była urozmaicona i pewnie bogata w widoki, których przez mgły nie doświadczyliśmy. Taki lajtowy anglosas 🙂 Mniej więcej na piętnastym kilometrze naszego treningu, dostrzegliśmy zbliżającego się ku nam biegacza, jak się okazało to Artura kolega z mieroszowskiej grupy biegowej, wybiegł nam na spotkanie. Towarzyszył nam do samego końca. W pewnym momencie wspomniałem Arturowi, że z tego co kojarzę, pisał mi o opcji skrócenia trasy z 25km do 21km i że pisałbym się na to bo czuję trochę już ten bieg w nogach. Oznajmił mi, że to nie był skrót do 21km tylko do ok. 24km i że już dawno go minęliśmy. Dla poprawienia mi humoru powiedział, że bieg będzie finalnie miał dystans 26,5km. 😀 Twardym trzeba być, pomyślałem, dobiegliśmy do końca praktycznie bez przerw. Była tylko jedna na granicy polsko-czeskiej w miejscowości Golińsk, celem zrobienia fotek, ale nie trwała dłużej niż 5 minut. W trakcie całej podróży tradycyjnie kolega „nadawał” mi w celu umilenia biegu, a ja tradycyjnie się nie odzywałem, żeby nie zaburzyć rytmu oddechu. 🙂 Szkoda, że nie może mi towarzyszyć podczas, któregoś maratonu (chociaż nigdy nie mów nigdy :)). Na pewno wpłynęłoby to pozytywnie na wynik mojego biegu. 😉 Kiedy już wróciłem do domu, nie miałem niestety siły, żeby zrobić trening sprawnościowy.
Niby tylko trzy dni ale tydzień treningów fajnie wyszedł 🙂 Ja też tylko 3 razy biegam ale jeszcze dokładam trochę rowerka w domu i myślę że to starczy. Powtórzę się że masz fajne tereny do biegania!