Nie dla mnie Poznań…

Wrocławski maraton nie poszedł mi tak jak go sobie zaplanowałem. Przypałętał się jakiś uraz kolana, który upatruję w źle dobranych butach przez pewien warszawski sklep. W związku z tym zrobiłem sobie tydzień przerwy na zregenerowanie kończyny, żeby przez kolejne trzy tygodnie skupić się nad treningami przed Poznaniem. Nigdy jeszcze chyba nie miałem takiej formy jak w tym okresie między maratońskim. Niestety zdarzyło się jednak to, o co sportowcy się modlą żeby nie przyszło. Podczas długiego wybiegania na tydzień przed maratonem złapałem kontuzję kostki (skręcenie stawu skokowego). Stało się jasne, że ze startu nici.

Kiedy minął tydzień wolnego, który sobie zafundowałem po maratonie we Wrocławiu postanowiłem zrobić trochę dłuższe wybieganie. Była to pętla prowadząca do sąsiedniej miejscowości przez rejony Stadniny Ogierów dalej 2km zbiegu, zaliczenie kilku ulic Świebodzic i później ciągły podbieg przez las z powrotem do domu. Dla testów założyłem swoje stare buty, chciałem zobaczyć czy przy takim dystansie będę odczuwał ból w kolanie. Wcześniej podczas treningów, czy maratonu dyskomfort zacząłem odczuwać po ok. 12km. Teraz nie miałem żadnych problemów, a i sam trening poszedł mi lekko i przyjemnie. 20km pokonanych w czasie niespełna 1:54 (śr. 5:38/km). Po dwóch dniach ponownie zaliczyłem dystans 20km, na tej samej pętli, ale tym razem w drugą stronę, żeby zaliczyć 2km podbiegu pod stadninę. 🙂 Po dwóch, może trzech kilometrach zorientowałem się, że biegnę grubo poniżej 5min/km i nie czuję z tego powodu żadnego dyskomfortu. Wow…pomyślałem, jest forma tylko ciekawe na jaki dystans starczy mi tej euforii. Postanowiłem nie zwalniać, nawet przy podbiegach nieznacznie przyśpieszać. Ten najtrudniejszy pod Stadninę Ogierów pokonałem grubo poniżej 5min/km, co jest dla mnie super osiągnięciem. Wcześniej robiłem to z trudem po 5:45/km. Kumulacja formy jest, co widać po finalnym wyniku treningu, po którym czułem, że mogę biec jeszcze szybciej, ewentualnie dłużej tym tempem. Tego dnia 20km zrobiłem w czasie 1:34 (śr. 4:44/km). Tego tygodnia były to moje jedyne treningi, w weekend przyjechali moi rodzice i to im poświęciłem cały czas.

Drugi tydzień treningowy rozpocząłem od mocniejszego akcentu na dystansie 10km. Wpadłem na pomysł, żeby w trakcie trwania Szymonka treningu piłkarskiego zaliczyć swój bieg. Miałem jakieś 55 minut dla siebie. Szybka pętelka po lesie…naprawdę szybka, bo wyszła lepiej niż moja życiówka z Biegu Powstania. 😉 10km w 46:23 (śr. 4:38/km). I nie był to łatwy teren, więcej podbiegów niż w Warszawie. Może to oznaczać jedno…jestem w swojej życiowej formie. Przynajmniej jak do tej pory. 🙂 Następnego dnia umówiłem się ze Sławkiem na nasz krosik Przełomami Pełcznicy pod Książem. Kiedy skalne półki mieliśmy już za sobą i wbiegliśmy do lasu, na jednym z zakrętów źle stanąłem na jakieś gałązki i lewa stopa mi się podwinęła. Wziąłem ten upadek na barki, żeby jak najmniejsze obciążenie było na stopę. Chwilę zabolało, ale raz dwa rozmasowałem kostkę i ruszyliśmy dalej. Mówiłem Sławkowi, że całe szczęście to tylko lekkie podwinięcie, a nie skręcenie. 🙂 W sumie zrobiliśmy 10,25km w czasie 1 godziny (śr. 5:54/km). Lubię taki trening, bo wydaje się po tempie, że był wolny, ale jakby ktoś pobiegł w ten teren to by zmienił zdanie.:) Jak zabrałem rodziców w to miejsce to tata złapał się za głowę i nie dowierzał, że my tam biegamy. W środę ponownie zaplanowałem bieganie podczas treningu Szymonka. Truchtem 4km do lasu, tam rytmy 7x200m w średnim tempie 3:37/km i powrót w kierunku sali gdzie synek miał piłkę. Ten powrót to miało być schłodzenie, ale trochę byłem na bakier z czasem i trzeba było przyśpieszyć. 🙂 Wyszło trochę więcej niż 9km, do dyszki nie miałem czasu dokręcić. Zresztą lekko się spóźniłem bo Szymek już był w trakcie przebierania się. 😉 Tego dnia dało się czuć siłę w nogach, gdyby nie deficyt w czasie rytmów byłoby na pewno więcej.

Po dwóch dniach przerwy zaplanowaliśmy ze Sławkiem dłuższe popołudniowe wybieganie. Chciałem, żeby zaprowadził mnie na masyw Trójgarbu. Są to górki sąsiadujące z Chełmcem. Trasa przepiękna, cisza aż w uszy kuje. Biegło się bardzo przyjemnie, najlepszy był długi na jakieś 5km podbieg. Zdążyliśmy wbiec na górę, kiedy słońce zachodziło za Śnieżką. Widok zapierający dech, ale nie mogliśmy za długo podziwiać, bo chcieliśmy przed zmrokiem wybiec z lasu.

Zdobyliśmy jeszcze szczyt Trójgarbu i rozpoczęliśmy zbieganie w dół do polany na skraju lasu. Niestety mniej więcej na 18km naszej podróży źle stanąłem prawą stopą na jakiś większy kamień, z którego moja stopa niefortunnie się  zsunęła wyginając prawie pod kątem prostym. Tradycyjnie upadając zatrzymałem zegarek  (to już jakiś odruch) i stwierdziłem, że z Poznania nici. Czułem jak kostka puchnie i robi się ciasno w bucie. Trzeba było jednak zbierać się, bo robiła się szarówka. Starałem się biec kuśtykając, ale ból był zbyt silny. Do tego jeszcze te nierówności, na których poddawała się moja stopa i sprawiała ból, który prawie zwalał mnie z nóg. Doturlałem się do Strugi skąd zabrał nas mój kolega Wojtek. Zawiózł mnie do domu, szybki prysznic i na pogotowie. Dokładnie mi nie powiedzieli po prześwietleniu co jest, na pewno zerwana torebka stawowa. Strasznie przykro mi się zrobiło, że tydzień przed maratonem jeden incydent ze źle postawioną stopą przekreśla całe przygotowania.

Pisząc tego posta jest już po maratonie w Poznaniu, a ja wczoraj zdjąłem szynę gipsową, którą mi założyli na pogotowiu. Od poniedziałku rozpocznę proces rehabilitacji stopy ;). Nie ma na co czekać tylko brać się do roboty i odbudowywać formę. Mam nadzieję, że uda mi się do 11 listopada doprowadzić kostkę do takiego stanu, żeby móc pobiec w Ludwikowicach. Przez tą kontuzję w przyszłym roku czekają mnie 3 uliczne maratony, żeby zdobyć Koronę Maratonów Polskich. DAMY RADĘ!!! 😀

5 030 comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *