Bolesny come back…

Nadszedł czas wziąć się w garść 🙂 Minął miesiąc od mojego debiutanckiego startu w maratonie i muszę przyznać, że się troszkę zapuściłem. Przez ten cały czas nie brałem udziału w żadnej aktywności sportowej. No może raz, jak jechałem w śnieżycy rower do pracy, do magazynku schować. Poza tym siedziałem w domu, sączyłem „złoty napój” i pewnie tyłem :). Nie wchodziłem jeszcze na wagę, bo się boję!!! Zgodnie z planem roztrenowania miały być 2 tygodnie, ale znajdowałem sobie wymówki, żeby jeszcze ten okres przedłużyć. Całe szczęście kolega Artur krzyknął na FB, kto ma ochotę w sobotę pobiegać po jego rejonach. Długo się nie zastanawiałem i zgłosiłem swoją kandydaturę na biegowego kompana. Troszkę nie przemyślałem chyba tej decyzji, bo po takiej przerwie biec od razu ponad 20km w terenie z wieloma podbiegami hmmm…

Umówiliśmy się u Artura pod domem o 8 godzinie. Jak dojechałem do niego okazało się, że zapomniałem czapki i rękawiczek, a wiał dość silny wiatr. Całe szczęście kolega poratował mnie, wrócił do domu i przyniósł dodatkowy komplet. Ruszyliśmy dość spokojnie. Wow, po takiej przerwie całkiem nieźle się biegnie. Kiedy minęły 2km pojawiła się atrakcja…przynajmniej dla mnie, bo Artur nie raz już tędy truchtał. Tunel pod górą Mały Wołowiec (720m n.p.m.). To jest najdłuższy w Polsce i jeden z największych w Europie pozamiejski tunel kolejowy wykonany metodą drążenia. Jako że trasa do nieczynnego tunelu była zabłocona, pobiegliśmy torami do czynnego, Artur powiedział, że w nim będzie łącznik do tego właściwego. Łącznik…wyobrażałem sobie rozwidlenie torów, takie niby skrzyżowanie i możliwość odbicia do równoległego tunelu. Zażartowałem sobie i spytałem czy sprawdzał rozkład jazdy pociągów, żebyśmy nie spotkali się z którymś po drodze. 🙂 Artur powiedział, że jeśli miałby jakiś teraz jechać to raczej na przeciwko nas. 😉 Fajnie.

Ów łącznik okazał się korytarzykiem wysokim może na 1,50m. Chyba mam objawy klaustrofobii, bo czułem się mało komfortowo. Dobiegliśmy nareszcie do celu czyli tunelu, który ma długość 1601m. Cieeeemnoo jak wiadomo gdzie. Gdzieś daleko widać jasny punkt. Biegniemy w kierunku światła!!! Na końcu kilka fotek i ruszamy dalej. Po drodze mała wspinaczka, gdzie Arturro zamiast drzewka chwyta jakiś kolczasty krzew i wybiegamy na jezdnię. Dalej poprowadził mnie swoimi rewirami, nie będę dokładnie się rozpisywał co do szczegółów trasy. Jak na początku wspomniałem było dużo podbiegów i dużo błota. Niestety leśnicy podczas wyrębów drzew rozjeździli ciężkim sprzętem leśne ścieżki i buty pokryły się błotną skorupą. Po ok 15km, czułem kłucie w łydkach i ogólny dyskomfort. Ale jakoś dotarliśmy do miejsca, z którego startowaliśmy. Przewyższenia jakie pokonaliśmy to +405,3 / -435,1. Wycieczka świetna w bardzo miłym towarzystwie. Lubię biegać z Arturem bo podczas moich męczarni, kiedy dopada mnie kryzys jemu buzia pełna opowieści się nie zamyka. 🙂 Super pozytyw!!!

Trening uważam jako otrzęsiny po tak długiej przerwie, a zmęczenie i „cierpienie’ wynikające z niego uznaję jako nauczkę na przyszłość. Nie mogę robić sobie tak długich przerw od biegania, a jeśli już to w bardziej oszczędnej formie. (czyt. bez złotych trunków). 🙂

 

2 095 comments

Comments are closed.