Chełmiec zdobyty…5/5

Kiedy w zeszłym roku pierwszy raz wziąłem udział w biegu górskim na Śnieżkę, nie miałem pojęcia co mnie czeka. Z biegiem czasu, po przeprowadzce na Dolny Śląsk, gdzie pagórków i gór jest pod dostatkiem, nauczyłem się w stosunku do nich pokory i szacunku. Duża ilość podbiegów kształtuje charakter biegowy, ale i odporność na ból. W większym stopniu ukończenie treningu lub zawodów w takim terenie jest zasługą głowy i silnej woli. Przynajmniej tak jest w moim przypadku 🙂

Dzisiaj przyszedł czas na najdłuższe wybieganie, a zarazem najdłuższy dystans jaki kiedykolwiek przebiegłem 🙂 Do tej pory był to półmaraton. Postanowiłem, że 25km uczczę wbiegając na drugi co do wielkości szczyt gór wałbrzyskich. Jako że ostatnio są upalne dni, bieg został zaplanowany na wczesnoporanne godziny. Pobudka o godzinie 5, start ok 6.00. Pomimo wczesnej pory, słoneczko dawało o sobie znać. Poprosiłem kolegę Wojtka, żeby mi potowarzyszył na rowerze. Dałem mu do przetransportowania izotonik, kilka cukierków czekoladowych „Michałki” i banana 🙂

Ruszyliśmy z Podzamcza, stąd mamy ok. 5km do podnóża góry. Będzie całkiem fajna rozgrzewka zanim zacznie się „wspinaczka”. Jak widać na charakterystyce trasy, po tych pierwszych 5km, byliśmy już wyżej o 100m n.p.m. 🙂 Bardzo fajnie biegnie się w dobrym towarzystwie. Człowiek nie wie kiedy droga ucieka spod nóg. Powiedziałem do Wojtka, że jak przestanę uczestniczyć w rozmowie, to znaczy, że nie jestem w stanie i bardziej skupiać się będę na oddechu, a on niech do mnie cały czas mówi:). Droga robiła się coraz bardziej stroma…staram się jako takie tempo utrzymywać, ale bez szaleństwa. Jest to zgodnie z planem 20km OWB1- w zamian za przystanki na podziwianie okolicy z góry dodałem sobie 5km. Potraktowałem ten trening jako wycieczkę biegową :).

Na około 1km przed szczytem, mówię do kolegi, żeby mnie wyprzedził i zrobił mi fotkę…chyba nic z tego-powiedział-nie dam rady Cię wyprzedzić, chyba będziesz szybciej. Końcówka była wyniszczająca. Dotarliśmy na górę, czyli półmetek całego dystansu, a tu ZONK…nie tak wyobrażałem sobie widoki z tego masywu 🙁 hmmm raczej widoków brak. Cały szczyt pokryty drzewami, przez które nic nie dało się zobaczyć, za gęsto. Do tego wszystkiego muchy!!! Czyżby czuły nasz pot 🙂 Chwila na kilka poniższych fotek i lecimy na dół. Ale, żeby nie było lekko i przyjemnie. Odezwało mi się lewe kolano. Przecież prawe było bardziej zbite. Cały zbieg był jedną wielką walką. Teraz przyszedł czas na to o czym wspomniałem wyżej…walka z własną słabością i bólem, a może walka z głupotą… Jeśli byłby to jakiś poważniejszy uraz, mógłbym nabawić się kontuzji. Wtedy o tym nie myślałem, wszedłem w swój rytm i wsłuchiwałem się w opowieści Wojtka. Na dole, gdzie trasa była bardziej płaska, ból ustawał. Czemu tylko na zbiegach kolano „rwie”. Mam nadzieję, że to przejdzie. Jutro dzień wolny i czas na regenerację. Przewyższenia całkiem całkiem, w górę 711,2m na odcinku ok. 8km, w dół 716,1m przez 10,5km i ok. 6,5km mniej więcej po płaskim terenie. 

Wzrost wysokości: 513 m
Spadek wysokości: 524 m
Min. wysokość: 378 m
Maks. wysokość: 848 m

 

Podsumowanie:

Waga: 75,6kg
Dystans:25km
Czas: 02:50:18
Tempo: 00:06:49/km
Prędkość: 8,81km/h
Przewyższenia: +711,2/-716,1 m n.p.m. poprawka +513 / -524 m n.p.m.
—————————————————-