I Bieg WOP-isty 2013

 Pewnego dnia usłyszałem od kolegi Sławka o biegu górskim w Opawie na dystansie 22km. Długo się nie zastanawiałem, bo przecież lokalizacja mi pasuje (ok. 30km), dystans jak najbardziej (treningowe długie wybieganie) i towarzystwo przednie. Po jakimś czasie zorientowałem się, że ta edycja biegu będzie pierwszą…pojawiła się okazja, żeby zapisać się w historii tego biegu na samym otwarciu. Należy wspomnieć o pomysłodawcy i zarazem organizatorze tego przedsięwzięcia. Edward Dudek, w kręgu biegaczy nazywany Bacą, to człowiek, który jako pierwszy Polak przebiegł grecki Spartathlon i w klasyfikacji generalnej zajął 4 miejsce. Ponadto trzy razy był na najwyższym stopniu podium podczas Sudeckiej  100. Jego życiówka w maratonie i biegu na dystansie 100km robi wrażenie, 2:37 i 7:31. Biegów, w których brał udział jest cała masa i wiele miejsca zajęłoby ich wypisanie. 🙂

Wracając do samego biegu, nazwa wzięła się od wojskowych pograniczników, Wojska Ochrony Pogranicza. Formacja nie istnieje od 1991r.. Trasa umiejscowiona w Karkonoszach, wiodła malowniczymi ścieżkami, trasami biegowego narciarstwa i asfaltowymi ulicami, częściowo za czeską granicą. Na te zawody pojechałem ze Sławkiem i kolegą, którego poznałem gdy wsiadał do mojego „autobusu”, Adamem. Z opowiadań słyszałem, że Adam to wytrawny biegacz górski, który miał bardzo długą przerwę od regularnego hasania. Teraz zaczyna odbudowywać formę i te zawody miały to zainaugurować .

Tradycyjnie jeżdżę na takie biegi ze sporym zapasem czasu, który przeznaczam na załatwienie wszystkich formalności, to i teraz nie mogło być inaczej. Dojechaliśmy dwie godziny przed startem i pierwsi nie byliśmy…;) Organizatorzy czekali na nas w dużym namiocie, który pełnił funkcję Biura Zawodów i tam właśnie poczyniliśmy pierwsze kroki. W międzyczasie Sławek pokazywał mi zawodników, których zna osobiście i tych których kojarzy z innych zawodów i jak się tak nasłuchałem przeszło mi przez myśli jedno pragnienie….nie być ostatnim. Udaliśmy się do biura, szybkie dokonanie opłaty (rejestrowaliśmy się wcześniej przez internet) i odebrałem numer startowy. Nie był jak na innych biegach w formie papierowej do przypięcia, to były plastrony używane w biegach narciarskich. 😉 Fajny klimat, śmiesznie w nich wyglądaliśmy, bo były obcisłe. W pakiecie była jeszcze bawełniana koszulka, mapka z okolicznymi szlakami i kupony na posiłek regeneracyjny w formie identyfikatora na smyczce. Do startu coraz bliżej, mieliśmy jeszcze czas na rozmowy z „Bacą”, dojechali nasi przyjaciele z Wałbrzycha… Magda, Ania i Kamil, który przybył zaraz po nocnej zmianie w pracy. Pojawili się też koledzy z Grupy Biegowej Wałbrzych w silnej obsadzie, są wśród nich zawodnicy liczący się w walce o pudło.

Nadszedł czas rozgrzewki, kilka szybszych odcinków po lokalnym boisku. Muszę wspomnieć o pogodzie. Kiedy rano wyjeżdżaliśmy z domu było pochmurnie, ale z minuty na minutę przejaśniało się, żeby już w trakcie rozgrzewki słońce solidnie prażyło. Jak patrzyłem na mapkę z naniesioną trasą, spora jej część prowadziła na otwartej przestrzeni, gdzie byliśmy narażeni na promienie wielkiej gwiazdy. 🙂 W końcu udaliśmy się na miejsce, gdzie był start, chwila przemówień, pozdrowień, ustawiamy się przed taśmą i strzał.

Jak już tradycja stanowi, ruszyłem za Harpaganami w pogoń, całe szczęście nie trwało to długo bo jakieś 600m, ale przez ten czas od sprintu zacząłem czuć silne napięcie mięśni w rękach i nogach. Przestraszyłem się, że długo tak nie pociągnę i zwolniłem. Od samego początku był podbieg, na początku łagodniej i pierwszy kilometr wyszedł mi w 5:48, żeby później zacząć wspinaczkę. Drugi kilometr wyszedł wolno, bo w międzyczasie zaliczyłem krzaczki, gdzie odcedziłem co się dało. Trzeci kilometr też rewelacji nie przyniósł, był to co prawda koniec największego podbiegu (raczej podejścia), gdzie czekali na nas wolontariusze z wodą, ale ja postanowiłem w spokoju się napoić, opierając się o barierkę i podziwiając widoki. 😉 Złapałem oddech i po 2-3 minutach ruszyłem w pogoń, żeby odrabiać straty. Czekał mnie kilometrowy odcinek wzdłuż granicy z Czechami, który rozpoczął dosyć długą część trasy w dół. Jak już pisałem w poprzednich postach, nie jestem zbyt dobry na zbiegach, chociaż pracuję nad tym. Od 5 do 6km moje tempa były jak dla mnie wyśrubowane, na jednym z nich udało mi się pobiec po 4:15/km. To była ta część trasy kiedy to ja wyprzedzałem. Przez te blisko 5km, udało mi się minąć ok. 15 zawodników. Kiedy wyprzedziłem tego 15 zawodnika dziwnie się poczułem, biegłem sam…z przodu nikogo. Pomyślałem, ładną przewagę sobie wyrobili. Nagle usłyszałem za mną zbliżające się kroki. Wyprzedziła mnie dziewczyna, która przed biegiem pytała nas czy jedziemy przez Poznań. Postanowiłem się pod nią podczepić i chwilę odsapnąć. Biegła równym tempem, a to mi pasowało, bo zbliżał się kolejny dłuższy podbieg. Niestety, moje nogi chciały przyśpieszyć i tempo koleżanki (Justyna Supińska) było dla nich za wolne. Wyprzedziłem ją i tak już zostało do końca, chociaż dzięki niej miałem punkt odniesienia, czy grupa pościgowa się zbliża i trzeba przyśpieszyć, czy biec równym tempem dalej. Za 10km, skręciliśmy w szczere pole, biegliśmy po rżysku, między wielkimi belami sprasowanej słomy, a na niektórych były wymalowane farbą wielkie strzałki informujące nas o kierunku zawodów. Dosyć ciężki odcinek, nie dość, że pod górę to po ukosie. Całe szczęście to tylko jakieś 500m. Dalej drogą szutrową, cały czas w górę. Ok. 11km, był wodopój i wydawało mi się, że woda była lekko gazowana, przez kilka kroków musiałem się odbombelkować. 😉 Od mniej więcej 1km, goniłem dwóch zawodników, sukcesywnie zmniejszając do nich dystans. Jeden z nich wydawał mi się znajomy, ale żeby się przekonać, że to on musiałem się do nich dowlec. Za punktem z wodą, zaczął się drugi z najtrudniejszych podbiegów, który o dziwo przebiegłem, nie tracąc chłopaków z oka. Zaraz przed granicą z Czechami był kolejny punkt z wodą (ok. 13km) i na nim dogoniłem kolegów. To był Marcin Dudziński z naszej lokalnej grupy biegowej. Chwilę zamieniliśmy kilka zdań i wysunąłem się na szpicę, nie chciałem wytracać przyzwoitego tempa, tym bardziej że rozpoczął się fajny zbieg. Niestety nie skorzystali z moich pleców, żeby wejść w tunel aerodynamiczny i leciałem sam. Dzięki temu zyskałem kolejne dwie pozycje. 😀 To, że poruszam się już u naszych południowych sąsiadów, załapałem po 2km, kiedy pojawiła się tabliczka ze znakiem kierującym do miejscowości Zaclerz. 😉 Fajnie! Rozpocząłem kolejną pogoń za miejscem w szeregu, minąłem dosyć łatwo zawodnika, który przeżywał chyba kryzys, a przed sobą miałem jeszcze dwóch w zasięgu wzroku. Po ponad 3km asfaltu, skręciliśmy w bardziej przyjazny teren. Przy linii granicznej był ostatni wodopój, który utkwił mi w pamięci…stała skrzynka ze szklanymi butelkami, które Pan na świeżo otwierał. Ich zawartość to woda gazowana. 😀 Wziąłem trzy łyki i odstawiłem, odbombelkowując się przez jakieś 500m. 😉 Do 19km, była długa dosyć nudna droga, cały czas zmniejszałem dystans do dwóch uciekinierów. We wsi Niedamirów, jeden z mieszkańców powiedział, że jeszcze jakieś 1,5km do mety…trzeba przycisnąć. Wyprzedziłem pierwszego, za minutę drugiego, żeby na końcu wioski dowiedzieć się od kolejnego mieszkańca, że jeszcze…..1,5km do mety. 😉 Z wioski wybiegliśmy w pola, gdzie był trzeci dosyć stromy podbieg, na którym wyprzedziłem najlepszą zawodniczkę wśród kobiet, Ewę Hofman.

Za tym podbiegiem, zaliczyliśmy najgorszy technicznie odcinek trasy. Pod górę rozjechaną ścieżką, która nie była koszona chyba od zeszłego roku. Szybko przeskoczyłem na sąsiadujące pole i kontynuowałem po rżysku. Kiedy znalazłem się na szczycie podbiegu, nabrałem pewności, że nikt mnie już nie wyprzedzi i dodałem gazu kierując się do stadionu. Na ostatniej prostej, dałem znać moim kompanom, że się zbliżam, ale zapomniałem, że aparat został w samochodzie, a ja mam kluczyki. 😉 Przekraczam linię mety i słyszę w głośnikach: „Mamy kolejnego zawodnika na mecie, Radek Mękal, reprezentujący biegacz-polski.pl”. Bardzo miła informacja. Czas na Garminie 1:55. Ale kiedy spojrzałem na wydrukowaną listę, to się nie odnalazłem. Szybkie zgłoszenie korekty i po 15minutach otrzymuję sms-a, że na mecie zameldowałem się w czasie 1:54:49, zajmując 26 miejsce OPEN i 8/15 w swojej najliczniej obsadzonej kategorii.

Ten bieg tylko mnie utwierdził, gdzie będą zmierzały moje kroki od przyszłego roku. Będą to przede wszystkim biegi górskie i pod ich kontem będę się przygotowywał. Jest dużo ciekawiej ze względu na piękne okoliczności przyrody, ale i ciekawiej wygląda walka z samym sobą, pokonując kolejne podbiegi i zbiegi. Bieg WOP-isty jak na swoją pierwszą edycję, był dobrze zorganizaowany. Doszły mnie słuchy o głupich kawałach z przestawianiem taśmy, przez co Kamil skręcił nie tam gdzie potrzeba i nadłożył 4km, ale na mnie to nie trafiło i z mojego punktu widzenia było OK. Na zakończenie realizacja kuponów żywieniowych, za które można było pobrać 2xnapoje – piwo, kawa, herbata oraz 2xjedzonko – kiełbasa z grilla, grochówka. Dodatkowo, każdy mógł dowoli jeść upieczonego prosiaka z pieczonymi ziemniakami. Piękna sprawa. Za rok, jeśli nic mi planów nie pokrzyżuje, również tutaj przyjadę walczyć o poprawę wyniku. Czułem się jak w jednej wielkiej biegowej rodzinie, nikt się nie lansował, nie wywyższał, z każdym można było zamienić kilka słów….cud malina. 😀

 Wybrane wyniki OPEN:

1. Uliasz Jerzy – Bystrzyca Kłodzka / LKS Iskra Jaszkowa – 1:31:14
2. Jurczak Tomasz – MUKN pod Stróżą – 1:32:54
3. Rais Michał – Grupa Biegowa Wałbrzych – 1:33:03
…..
16. Szarafin Sławek – biegigorskie.eu – 1:47:20
…..
18. Cajzer Adam – gorskiebiegi.pl – 1:51:36
….
26. Mękal Radek – biegacz-polski.pl – 1:54:49
 
 

2 397 comments

  • Pozdrawiam ! Fajnie to napisałeś, teraz zapraszam na drugą część Mitingu Biegowego 2013′ Opawa Radziechowy. VI Maraton Beskidy 9.11.2013 r Radziechowy k/Żywiec Beskidy. Pełny maraton po górach z najwyższym szczytem Skrzyczne 1257 m n.p.m. i Golgota Beskidów 610 m n.p.m.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *