Przygoda, przygoda… 1/2

Drugi tydzień treningów rozpoczął się z burzową przygodą. Cały dzień gorąco, żeby nie napisać upalnie 🙂 Wracając z pracy już widziałem, że nieciekawie się robi, od strony Świdnicy i Jedliny nachodzi czarna płachta z chmur i na horyzoncie widać ich rozmycia. Idzie niezła ulewa, pomyślałem. Pośpiesznie przebrałem się i wyskoczyłem z domu, przecież dzisiaj mam 10km, co oznacza jakąś godzinę biegu, a w tym czasie na pewno czarnucha do nas dojdzie. Po ok. 600m wyprzedził mnie inny biegacz, mówiąc „idzie burza, trzeba spierd…”, odpowiedziałem mu, że ja dopiero zaczynam :/ wbiegłem do lasu i nastąpiło urwanie chmury…chłodzenie naturalne, człowiek się nie odwodni-same plusy 🙂 Na 3km niestety zaczęły się błyskawice i pioruny uderzające gdzieś w lesie, ups biegacz miał rację, trzeba spierd…. Lipa będzie jak Garmin ściągnie jakiegoś zbłąkanego piorunka (nie wiem nawet czy to jest możliwe). Postanowiłem go wyłączyć i skuliłem się koło drzewa, tutaj też pewnie popełniłem błąd, ale jak nie pod drzewem to bym był na otwartej przestrzeni. W pozycji kucanej spędziłem pod konarami chyba z 5 minut, kiedy grzmoty odeszły włączyłem zegarek i coś mu się poprzestawiało. Pokazywał, że dystans pokonany to 3,1km, a za chwilę piknął, że przebiegłem 4km 🙂 Brałem pod uwagę to co wyświetla i ruszyłem dalej. W połowie trasy spotkałem tego samego „zawodnika”, machnęliśmy rękoma po czym on rzucił…”postraszyła tylko” 🙂 Muszę powiedzieć, że się jej trochę udało. Po 8km wbiegłem na osiedle i znowu zaczęło kropić, oglądam się, a ta chmura zawraca…o naturo złośliwa. Na szczęście udało się dotrzeć do domu przed drugą falą deszczu. Niestety ten trening był trochę szarpany, co widać w zestawieniu cząstkowych czasów.
Widać też, że waga nieznacznie ale idzie w dół. Zrobię zestawienie miesięczne z wykresem, jak się przedstawia spalanie przez bieganie 🙂