Musiałem w jednym poście zamieścić trzy tygodnie, ponieważ niewiele się podczas nich działo. :/A było to tak….
Po Maratonie Gór Stołowych zrobiłem sobie trzy dni przerwy. Strasznie odczułem w udach ten bieg i wcześniej się nie dało. Czwartego dnia poszedłem na interwały, które wyszły mi idealnie. Lubię tą jednostkę treningową. Nie da się ukryć, że czułem w nogach jeszcze bieganie po górach, ale dało się przeżyć. Kolejny trening zaplanowałem na sobotę. 12.07. jechaliśmy na urlop do Rowów. Znam tam ścieżki z zeszłego roku, a nawet jakbym nie znał to bym poznał. 😀 Z tego treningu nic nie wyszło, wstać rano mi się nie chciało, a później cały dzień z rodziną. Dopiero w poniedziałek poszedłem na długie wybieganie. Słońce dawało o sobie znać, na niebie żadnej chmurki, zabrałem ze sobą nerkę do której wsadziłem telefon, żeby porobić trochę zdjęć. Nie wpadłem na to, żeby wrzucić parę złotych, jakby mi się zachciało pić. Później słono za to zapłaciłem. Ruszyłem przez miasto w pola, żeby w tym roku wdrapać się na wieżę widokową. Z niej widok rozpościerał się na wielkie Jezioro Gardno. Dalej pobiegłem łąkami do lasu, gdzie lekko się zagubiłem, ale od czego jest GPS w telefonie. 🙂 Kiedy dobiegłem do głównej drogi zacząłem odczuwać mega pragnienie…oczywiście po drodze sklepów jak grzybów w lesie, ale nereczka dutków nie ma. 🙁 Skończyło się odwodnieniem, które pokonałem dopiero późnym popołudniem. Nabiegałem sobie 20km ze średnim tempem 5:21/km.
I to by było na tyle z mojego trenowania podczas wakacji nad morzem. 🙂 Były chwile, kiedy mogłem pójść pobiegać, ale podejmowałem decyzję, że będę spał aż się wyśpię, spędzał z rodzinką jak najwięcej czasu, nawet kosztem spadku formy. Urlop jest dla mnie i dla moich dzieci. Wieczorami też mi się nie za bardzo chciało trenować, po całym dniu plażowania.
Druga część urlopu, przewidywała pobyt u moich rodziców w Warszawie. Oczywiście tutaj również chciałem być ambitny i biegać, ale na nic to się jednak zdało. Jedyny mocniejszy trening w moim wykonaniu to był bieg po pakiet startowy na Bieg Powstania Warszawskiego. Przeliczyłem się trochę z dystansem. Myślałem, że w jedną stronę jest maksymalnie 10km, a tutaj wyszło 13km. 🙂 Mocne 26km, bo w tempie 5:14/km…zrobiłem z zającem. Poprosiłem moją żonę, żeby towarzyszyła mi na rowerze. Wyszło tak, że to ja byłem pacemakerem :D.
Także, tego….podczas trzech tygodni zrobiłem 3 treningi. :/ Słabiuteńko to wygląda, a i kolejny tydzień nie zapowiada się za wesoło. Całe szczęście w nieszczęściu, mój urlop dobiega końca i kończy się leserstwo. Jedyny mankament to taki, że muszę mój plan całkowicie przemeblować. Nie wiem jak to zrobię, ale mam wielki deficyt kilometrów w nogach. Muszę wydłużyć treningi, więcej wypuszczać się w górki. Poproszę Sławka, żebyśmy potrzaskali jego mordercze krosy i może wyjdę na prostą. Szybkość mam na dosyć dobrym jak na mnie poziomie, problemem jest teraz wytrzymałość. Mój maratoński cel nie jest tak wyśrubowany, żebym skupiał się na interwałach. Bardziej muszę kłaść nacisk na długie wybiegania. A taki ambitny byłem i dorzuciłem sobie do planu dodatkowy trening, który w życie wcieliłem tylko RAZ! 😉 Maraton zbliża się wielkimi krokami, a moja forma sobie urlopuje. W międzyczasie zaliczę jeszcze Bieg Na Sowę i Półmaraton Wałbrzyski, pierwszy bieg będzie bardziej treningowy, a drugi to lekki sprawdzian przed próbą łamania 3:45 na królewskim dystansie.