Ferie się skończyły, goście wyjechali, trzeba wrócić do codziennych obowiązków również tych związanym z realizacją planu treningowego. 🙂 W tym tygodniu zima trochę odpuściła, pozwalając stopnieć zalegającemu na chodnikach śniegowi. Ze względu na aktywny weekend spędzony z gośćmi, interwałowy trening zrobiłem w środę. Tradycyjnie już obrałem kierunek stadion, chociaż zastanawiam się nad wprowadzeniem jakiejś mniej nudniastej trasy ;). Rozgrzewkę zrobiłem tempem 5:21/km, a same interwały z zapasem ok. 6-7 sekund w stosunku do zaplanowanych czasów.
Zrobiłem sobie dzień przerwy, żeby moje uda odsapnęły, po czym wybiegłem na tempowy trening. Trasa prowadziła częściowo w lesie, gdzie chciałem zaliczyć kilka podbiegów, ale stało się coś co zmusiło mnie do opuszczenia zadrzewionych ścieżek. :/ Kiedy zabierałem się do zbiegu, w połowie jego długości zahaczyłem nogą o kamień, chociaż nie bardzo zarejestrowałem ten moment i może to była moja druga noga :). Niczym Superman wystrzeliłem w powietrze i z impetem przemierzyłem dobre 1,5m w dół…podczas tego lotu zdołałem jeszcze obrócić się na bok, żeby ewentualnie ponieść jak najmniejsze straty. W rezultacie wyhamowałem lewą ręką i lewym półdupkiem na ostrych kamieniach. Chwilę poleżałem, żeby poczuć pierwszy ból i zlokalizować rany, przy okazji rozejrzałem się czy nikt nie widzi moich ekwilibrystycznych figur. Na szczęście pora nie sprzyjała leśnym spacerom, a i obrażenia były powierzchowne. Zadek i dłoń lekko przytarte i zbite, a na dłoni była mała dziurka. Pomimo tej przygody dokończyłem trening zgodnie z założeniami, a nawet troszkę lepiej, w okolicznościach blokowiska. 🙂
Długie wybieganie przełożyłem na sobotę z prostej przyczyny, kolega Mateusz przyjechał z Poznania na weekend i zaproponował wspólne bieganie. On miał w planie 16km, ja 29km. Umówiliśmy się pod stadionem na Piaskowej Górze, także już na samym dobiegnięciu do niego nabiłem 3,5km. Trochę przerażała mnie pora treningu…6 rano, jeszcze nie biegałem tak wcześnie. Ciężko było zwlec się z łóżka, ale jakoś dałem radę. Zaczynaliśmy jak było jeszcze ciemno. Zdałem się na trasową inwencję Mateusza i się nie zawiodłem, najbardziej podobały mi się odcinki z podbiegami, na których nie powiem ale czułem przyjemne pieczenie w udach :). Praktycznie przez cały czas rozmawialiśmy, co sprawiało, że droga pod nogami uciekała szybciej i przyjemniej. Dystans mojego treningu nie wyszedł co prawda zgodnie z planem, ale nie mam wyrzutów sumienia, tempo było lepsze, a stracone 6km wynagrodziły podbiegi. Poniżej trasa i jej profil.
W zakładce TRENING będę zaznaczał, które zajęcia już wykonałem (kolor zielony), jak również te, których z różnych przyczyn nie udało mi się ukończyć (kolor czerwony).
Podsumowanie V tygodnia:
środa R#1 | piątek R#2 | sobota R#3 | |
PLAN | 10-20 minut warm-up 3 x 1600m (4:45/km)–1 minuta RI 10 minut cool-down |
3km easy (6:02/km) 5km @ ST (5:03/km) 2km easy (6:02/km) |
29km @ MP + 28sek./km (6:04/km) |
BYŁO | rozgrzewka 3,7km – 5:21/km 1600m (4:39/km) 1600m (4:39/km) 1600m (4:38/km) schłodzenie 1,8km – 5:19/km |
3km easy (5:50/km) 5km @ ST (4:53/km) 2km easy (5:41/km) |
23km (z podbiegami) (5:54/km) |