Nadszedł czas na drugi występ w super ciekawych zawodach MOUNTAIN MARATHON 2012 edycja 2 – Śnieżka Run / Bieg na Śnieżkę (1602 m). W zeszłym roku podszedłem do tego biegu bez specjalnego przygotowania, co było widać w trakcie i po zawodach. Tym razem, od momentu przeprowadzki w górzyste tereny, moje treningi całkowicie się zmieniły. Działam zgodnie z obranym planem, który ma pomóc mi w ukończeniu debiutanckiego maratonu. Między innymi takie zawody traktuję jako elementy treningu. A teraz trochę o samych zawodach. Poniżej profil trasy oraz mapa.
Umówiłem się z kolegą, który również zapisał się na ten bieg, że odbiorę go z domu o 7 (start zaplanowany jest na 11). I tak we trójkę, moja żona-kibicka również pojechała, ruszyliśmy w stronę Karpacza. Rozmowy w samochodzie nie schodziły poza tematy biegowe…jakoś mnie to nie dziwi:). Pod hotelem, gdzie było biuro zawodów, byliśmy ok. 8:30. Odebraliśmy pakiety startowe w skład, których wchodził numer startowy, czip przypinany do kostki, koszulka (bawełniana) i kilka ulotek. Okazało się, że ze względu na silny wiatr, wyciąg na Kopę jest nieczynny. Niestety ze szczytu będzie czekał nas spacer w dół. Asia również do góry będzie musiała maszerować „z nogi”-jak to Jagódka mawia. 🙂 Postanowiliśmy, że pojedziemy samochodem jak najbliżej wyciągu, bo naiwnie sądziliśmy, że wyciąg ruszy jakby ustał wiatr. Ładnie zaparkowaliśmy i przebraliśmy się w startowe stroje.
Asia ruszyła już w góry, a my pod hotel, gdzie również był start i jeepy, które odbierały depozyt i zawoziły plecaki na szczyt Śnieżki. W trakcie spaceru stwierdziliśmy, że nie zdążymy i pojadą bez naszego plecaka. Przez pół Karpacza potruchtaliśmy do celu, przy okazji robiąc rozgrzewkę. Ciśnienie było nie potrzebne, bo zastaliśmy długą kolejkę zawodników z bagażem, a samochody były już prawie pełne. Szczęśliwie jednak upakowali wszystko i pojechali na górę. My poszliśmy na rozgrzewkę, ale taką bardziej statyczną i po kilku minutach udaliśmy się na start. Tam jeszcze krótkie rozmowy ze znajomymi biegaczami (raczej Marcin je prowadził, bo ja prawie nikogo nie znałem) i wystrzał. Zaczęło się pomyślałem, żeby tylko nie szarpnąć jak w zeszłym roku i nie spalić się na starcie. Trasa prowadziła przez centrum Karpacza do Świątyni Wang, to jest ok. 5km. Tam też znajdował się pierwszy punkt z wodą. Biegłem spokojnie, chociaż pierwszy kilometr nie wskazywał na to. Tempa na pierwszym etapie przedstawiały się następująco: 4:26, 5:41, 6:16, 6:23, 6:13. Na „wodopoju” wziąłem dwa kubki z wodą, jeden powoli wypiłem, a drugi wylałem sobie na kark. Teraz zaczęła się prawdziwa katorga. Wbiegamy do lasu i żeby nie było łatwo z większym podbiegiem. Teraz już będzie tylko gorzej-pomyślałem. 🙂 Droga była wybrukowana, ale bardzo nie równa. częściej patrzyłem na zegarek i odliczałem dystans do kolejnego punktu, który mieścił się przy schronisku Strzecha Akademicka (ok. 1200m n.p.m.). Od samego początku biegłem jednym tempem z jakąś dziewczyną. Obrałem i chyba ona też, taktykę jak kolarze, raz ja prowadziłem i ona w moim cieniu i dawałem jej wyrwać do przodu, wtedy ja się za nią chowałem. Trzeba zaznaczyć, że pogoda była jak na tego typu bieg, fatalna. Jak tylko wbiegliśmy od świątyni do lasu, zaczął wiać silny wiatr, albo to już były zaczątki jakiegoś halnego. Nie dość, że podbiegi były strome, to jeszcze wiatr wiał prosto w twarz, stawiając opór przypominający zderzenie ze ścianą :/. Ale twardym trzeba być i biec dalej. Na trasie Śnieżki nie było widać, bo czarne chmury były na tyle nisko, że ją zakrywały. Wtedy na jakiś czas moje myśli nie były powiązane z bólem, tylko z żoną. Biedna musi ładować się na górę i iść w chmurze. Jak później opowiadała, widok był jak z horroru. Do drugiego punktu, biegło się nie najgorzej. Niestety musiałem robić małe przerwy i przechodzić do marszu. Moja towarzyszka biegowa również. 🙂 Podczas jednego z marszów, podbiegł jeden z zawodników i pyta czy ja z Wałbrzycha. Mówię, że tak, a on że czytał mojego bloga i nasze nazwiska są na liście jedno pod drugim. Wpadłem w konsternację…jak mnie na trasie rozpoznał :). Jeszcze koszulki nie zrobiłem z adresem… Kolega miał na imię Łukasz. Do schroniska trzymaliśmy się razem, trochę rozmawiając. Tam również wziąłem dwa kubki, tylko teraz wypiłem obydwa. Jeszcze kawałek razem potruchtaliśmy i postanowiłem trochę przyśpieszyć. W końcu do mety niecałe 4km i wnioskując ze wskazań Garmina, jest ogromna szansa na życiówkę. Na odcinku od świątyni do drugiego wodopoju średnie tempo było ok. 8:50/km. Dziesiąty kilometr, okazał się najwolniejszy, ale i jeden z najbardziej stromych. Jak już dobiegłem do 12km trasy, złapałem drugi oddech. Co prawda tutaj był mocny zbieg, który prowadził pod schronisko Dom Śląski, ale tempo było świetne- 4:56/km. 🙂 Tutaj też czekała mnie bardzo miła niespodzianka. Asia nie wdrapywała się już na szczyt Śnieżki tylko poczekała przy ostatnim punkcie z wodą. Szybki buziak, kubek wody i ostatni odcinek. Najtrudniejszy podbieg pod Królową Karkonoszy. Było bardzo ciężko, mijałem zawodników, którzy już schodzili. Jak było ciężko, mówi tempo z tego podbiegu- 9:41/km. Ale chociaż miałbym na kolanach tam dotrzeć….dotrę z uśmiechem na twarzy. 🙂 Nie po to człowiek biega i walczy ze sobą, żeby zejść z trasy. Przekroczyłem linię mety z nowym rekordem życiowym. Poprzedni był 2:17:41, a nowy jest 1:48:29. Marcin już tam był z czasem 1:23:15. tym razem byłem 193. na mecie, na 333 zawodników. W zeszłym roku byłem przedostatni 🙂 Całe zawody oceniam bardzo dobrze, organizacyjnie jak i sportowo. Na pewno za rok znowu tu przyjadę, żeby pobić kolejny rekord.
Zeszliśmy ładnie z góry w stronę samochodu, ale jeszcze Marcin wpadł na pomysł, co by wejść do rzeki przy wodospadzie i schłodzić nogi. Super pomysł i super ulga. Woda lodowata, aż do bólu. Przebraliśmy się i wróciliśmy do domów. Jakże smakowite po takim wysiłku było małe z pianką….
Podsumowanie:
Waga: 75,7kg Dystans:14,3km Czas: 01:48:29 Tempo: 00:07:35/km Prędkość: 7,91km/h Przewyższenia: +1074 / -90 m n.p.m.—————————————————