I Cross Lasów Złotowskich o Puchar Nadleśnictwa Oleśnica Śląska

I Cross Lasów Złotowskich o Puchar Nadleśnictwa Oleśnica Śląska

Mija ósmy tydzień moich przygotowań do maratonu w Łodzi, podczas których niektóre treningi robię z łatwością, a innym razem męczę się na nich jak słoń wbiegający pod górę. Ewidentnie nie jest to dla mnie okres kiedy będę w stanie startując w jakichkolwiek zawodach nabiegać zadowalający wynik. Z tego powodu nie myślę w międzyczasie o zawodach, ponieważ nie mają one większego sensu. Kiedy jednak dowiedziałem się o pierwsze edycji biegu organizowanego przez naszych kolegów i ich grupę Lupus Oleśnica, długo się nie zastanawiałem…w sumie w ogóle. Z racji tego, że większość z nas ma tyle czasu na spotkania, co śniegu leży za oknami to ucieszyłem się niezmiernie kiedy w kalendarzu pojawiła się impreza w Bartkowie. Nadarzyła się wyśmienita okazja do spotkania ludzi, z którymi w ciągu roku mamy okazję zobaczyć się ze 4 razy przy okazji innych zawodów.

Na wycieczkę w okolice Oleśnicy wybrałem się z Przemkiem, Sławkiem i Darkiem. Przemo zaoferował się, że zawiezie nasze tyłki na miejsce i bez oporów się zgodziłem. Na większość zawodów to ja siedzę za „fajerką”, ale teraz mi to pasowało. Na bank nadarzy się okazja, żeby po biegu wypić łyczek złotego płynu z kumplami. 🙂 Tradycyjnie ze Sławkiem optowaliśmy za wczesnym wyjazdem, żeby w razie obsuwy mieć czas na załatwienie formalności i rozgoszczenie się w okolicach biura zawodów. Nie sądziliśmy, że Przemek to taki szybki kierowca i na miejsce dowiózł nas w niewiele ponad godzinę ;). Któż by się spodziewał, że z niego taki Szatan Szos. Oczywiście wszystko w granicach prawa. 🙂

Kominkowe dogrzewanie. Ja, Sławek, Justyna i Przemek. fot. Sławek Szarafin

Kominkowe dogrzewanie. Ja, Sławek, Justyna i Przemek. fot. Sławek Szarafin

Byliśmy jednymi z pierwszych zawodników, których przywitał nasz serdeczny kolega Jacek Ryczyński (współorganizator). Raz dwa odebraliśmy pakiety, przebraliśmy się i trochę ogrzaliśmy przy świeżo rozpalonym kominku. Pogoda była dziwna, niby mróz nie szczypał, ale i ciepełkiem nie zawiewało – jest jeszcze trochę czasu na podjęcie decyzji czy jedną warstwę ubrań dorzucić, czy jednak odjąć. Minęło może 20 minut i małymi grupkami zaczęli dojeżdżać kolejni zawodnicy, a wśród nich gwiazda tego dnia – Marcin Świerc. Poszliśmy na zewnątrz, żeby zrobić małą sesję foto i przywitać się z przyjaciółmi. Klimat zaczyna się rozkręcać…powitania, przybijanie piątek z osobami, które się zna (co oczywiste), z tymi których widziało się raz, gdzieś na zawodach, ale i z tymi, których osobiście widzieliśmy pierwszy raz. 😉 Wśród tego tłumu pojawił się Jędrek Giełda, obaj pobiegniemy w tych samych barwach zakręconych pĄpkowników. 😉

Drużyna pĄpkersów ;). fot. Sławek Szarafin

Drużyna pĄpkersów ;). fot. Sławek Szarafin

Przyszedł czas, żeby udać się w stronę startu, który był umiejscowiony niespełna kilometr od Biura Zawodów. Po drodze śmialiśmy się, że ten start traktujemy dla zabawy (nowe określenie zawodów) inni że treningowo, a tak naprawdę większość była nastawiona na ściganie. Przynajmniej ja chciałem wypaść jak najlepiej, ale nie zamierzałem biec na 100%. Bawiąc się w matematyczne rozważania, miało być między 85-90% moich możliwości. Chciałem utrzymywać dość równe tempo, co wiedziałem, że proste nie będzie. Przecież to kros, raz pod górkę, a raz z górki. Ogólnie mieliśmy zacząć czwórką, czyli tak jak przyjechaliśmy. Dołączył do nas Piotrek Nowak, który wystartował z kamerką w ręku, dzięki tym zawodom się poznaliśmy.

Grupowy lansik. fot. Sławek Szarafin

Grupowy lansik. fot. Sławek Szarafin

Około setka ludu zgromadziła się przy szlabanie i wymalowanej farbą linii. Jeszcze kilka słów organizacyjnych od Jacka i można było rozpocząć odliczanie. Ruszyliśmy z kopyta. To są moje drugie zawody po moim osiedlowym krosie, gdzie nie zapoznawałem się z trasą biegu. Co będzie to będzie, niech mnie trasa czymś zaskoczy. 😉 Otwarcie mieliśmy bardzo ładne, bo pierwszy kilometr wciągnęliśmy po 4:40. Po nim skręciliśmy z asfaltowego odcinka w las, w to miejsce wrócimy finiszować. Zastanawiałem się gdzie jest Jędrek bo z przodu go nie widziałem…czyżby był za mną. Albo się rozkręca, albo biegnie „dla zabawy”. Tymczasem z naszej grupy zaczyna wyłamywać się Przemek i przyśpiesza, albo to my zwalniamy a on trzyma równe tempo. Wskazania zegarka ewidentnie pokazują, że nasza prędkość spada i było to zaplanowane. Z Darkiem ustaliliśmy, że się nie zajeżdżamy tylko suniemy do przodu. Raczej nikt nas nie wyprzedza, ale i my nikogo nie mijamy, co oznacza, że po starcie wyścig się ustawił i wszyscy trzymają poziom. Poczekajmy jeszcze kilka kilometrów i muszą pojawić się jakieś przetasowania – pomyślałem.

Gdyby Przemek nie miał jaskrawej kurtałki, to bym go już pewnie nie widział, ale na długiej prostej jeszcze się mienił. W okolicach 6km był stolik z ciepłą herbatą i wodą, który oznaczał początek pętli. Będziemy ją obiegali dwukrotnie i teraz ponoć miała zacząć się dla nas zabawa. Zabrałem kubek z herbatą i zwolniłem do marszu. Darek zrobił podobnie. Ruszyliśmy dalej. Po bufecie Sławek przypuścił atak i zaczął nam uciekać. Zrobił to gdzieś na odległość nie większą jak 200m i tą przewagę utrzymywał. Darek spytał czy go gonimy, na co odparłem…zostawmy go, niech biegnie….róbmy swoje. 🙂

Mega podbieg. fot. Bartek Michalak

Mega podbieg. fot. Bartek Michalak

Urzekła mnie ta kilkukilometrowa pętla. Typowy krosowy profil, w pewnym momencie gęsto rozsianymi hopkami o niewielkiej wysokości. Góra, dół, góra, dół itd. Na koniec pętli mega podbieg po piaszczystym podłożu. Ale wypaaaas. Zbiegamy do punktu z herbatą, kubek w rękę i dalej do przodu. Ale zaraz zaraz….gdzie jest Darek. Odwracam się – o jest – biegnie za mną. Sławka widzę z przodu, ale nadal nawet przez chwilę nie rzucił mi się w oczy Jędrek. Przemka też już nie widzę, czyli biegnę sam. Druga pętla i znowu hopki. Teraz zaczynam je już czuć w udach. Zdaje mi się, że przyśpieszam, albo Sławek zwalnia. Doganiam go na odległość ok. 5 metrów, czyli siedzę mu na ogonie. 🙂 Przed jednym ze zbiegów pokazuje mi ręką, żebym nie biegł za nim tylko skręcił w prawo – zaraz, przecież trasa jest właśnie w prawo. Okazało się, że miał małą rewolucję w żołądku, a że siedziałem mu na plecach, to mógłbym skręcić w krzaki za nim. 😉

 

Jest i meta. fot. olesnickisport.pl

Jest i meta. fot. olesnickisport.pl

Znowu biegnę sam. Co jakiś czas się odwracam, ale nikogo nie widzę. Znowu mega podbieg i zbiegam w kierunku ścieżki, która zaprowadzi mnie do mety w Bartkowie. Ale, ale…widzę Przemka. Coś nie tak, a może ma kryzys. Rzucam się w pogoń, oczywiście w miarę moich możliwości. Zbliżam się do kolegi, który biegł z nami na początku i powoli go wyprzedzam. Teraz przede mną pierwsza zawodniczka wśród kobiet i właśnie Przemek. Staram się jak mogę, ale niestety dystans zmniejsza się za wolno. Zostało ok. 5km do mety, siły w nogach są, ale w płucach pary jakby mniej. Na ostatnich trzech kilometrach schodzę w okolice 4:40/km, a na ostatnim kiedy wybiegliśmy na asfalt przyśpieszyłem do 4:28. Czym to było spowodowane, ano tym, że się obejrzałem i zobaczyłem postać w białej koszulce….to Jędrzej pomyślałem ;). Nie dam się, gnam do do mety, jeszcze na 20m przed nią lekko się pogubiłem gdzie mam skręcić, ale ostatecznie przekraczam linię w czasie 1:46:37. Zdziwiłem się mocno, bo na miejscu zobaczyłem Jędrka…to kto leciał za mną? Obracam się ponownie, a to Grzesiu Sulima ze Strzegomia. Mocny gość, z którym parę razy byłem na treningu – pewnie miał słabszy dzień. Na mecie pamiątkowy medal i oryginalna nagroda, jaką był pączek z numerkiem miejsca, które się zajęło. Świetny pomysł.

Jarek Baj, Ja i pĄczek. fot. Sławek Szarafin

Jarek Baj, Ja i pĄczek. fot. Sławek Szarafin

W ramach posiłku regeneracyjnego był żurek i ognisko z kiełbaskami. Klimat pierwsza klasa. Teraz był czas na luźne rozmowy z dobrymi znajomymi, których wymieniał nie będę, bo musiałbym z połowę listy startowej wypisać. 😉 Jeśli chłopaki zdecydują się zorganizować zawody w przyszłym roku, to piszę się z miejsca. Trasa genialna, oznaczenie trasy wg. mnie dobre, a poszczególnych kilometrów idealne. Debiut imprezy i od razu sukces.

Ciekawa sytuacja dotyczyła jednej z ekip z Wałbrzycha. Chłopaki lekko pomylili trasę dojazdu do Bartkowa i spóźnili się ok 30 minut na start. Nie było, żadnego problemu, żeby wystartowali i spokojnie ukończyli rywalizację. Nie ma to jak walka do końca. 🙂

Na koniec zdjęcie z Mistrzem i zwycięzcą biegu :).

Marcin Świerc i Ja. fot. Sławek Szarafin

Marcin Świerc i Ja. fot. Sławek Szarafin

3 183 comments

  • Żebyś wiedział…nawet jeśli miałbyś „treningowo” go sobie pokonać, to fajnie jest się spotkać z ludźmi i pobawić się na trasie :).

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *