Kiedy zaliczyłem pierwszy wiosenny start (w zimowej aurze), w Sobótce gdzie odbywał się Półmaraton Ślężański, udało mi się wykręcić nową życiówkę. Był to trudny, górzysty bieg, który ukończyłem z czasem 1:45. Wtedy Leszek wspomniał, żebym zastanowił się nad modyfikacją mojego planu i podkręceniem treningowych temp, co w rezultacie miało mnie poprowadzić do dużo lepszej życiówki w Krakowie, a mianowicie 3:45. Zrobiłem to i po kilku treningach byłem pełen optymizmu, w końcu żeby osiągnąć pełnię szczęścia, to cały dystans maratonu musiałem pokonać w średnim tempie 5:20/km, które nie sprawiało mi większych kłopotów przy dłuższych wybieganiach. To co się wydarzyło podczas biegu i moje przemyślenia z nim związane, możecie przeczytać poniżej… 🙂
Początek wycieczki
Wyjazd na bieg postanowiliśmy z żoną połączyć ze zwiedzaniem dawnej stolicy Polski i przeznaczyliśmy na to 3 dni. Z samego rana w sobotę, pozbieraliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Dzięki autostradom, które z Wrocławia prowadzą do samego Krakowa, zaoszczędziliśmy bardzo dużo czasu. Od momentu trzaśnięcia drzwiami w Wałbrzychu, do tabliczki z napisem Kraków, minęły niecałe 3 godziny. 🙂 Wow…całkiem fajny czas, przy dystansie 360km. Najpierw pojechaliśmy załatwić sprawy związane z biegiem, czyli odebrać pakiet startowy i rozeznać się gdzie jest start. Trochę musieliśmy pokręcić po Krakowie, ponieważ oznaczenia gdzie znajduje się stadion nie były za bardzo widoczne. Ale od czego ma się nawigacje, jak jest to trzeba używać 🙂 wklepałem ul. Reymonta i dojechaliśmy. Tutaj mały zgrzyt, zajechałem na parking, podchodzi gość z kasą fiskalną i kasuje nas 7pln, wszystko ładnie pięknie, ale na odchodne powiedział, żebym odebrał sobie kartę parkingową informującą, że jestem zawodnikiem i nie będę musiał płacić. :/ Hello…to dlaczego teraz zapłaciłem?! Już nie chciałem z nim dyskutować, podjechaliśmy pod sam stadion i poszliśmy szukać biura zawodów. Raz, dwa odnalazłem boks przy którym był mój zakres numerów startowych, a tam pada pytanie, ”
-A Pana to ja kojarzę…biegł Pan w Krakowie półmaraton…
-Hmmm, chyba mnie Pani z kimś pomyliła, ja pierwszy raz biegnę w Krakowie. 🙂
-Na pewno Pan nie biegł?
-Nie, nie biegłem 🙂
-To w takim razie proszę tu podpisać i to jest Pana pakiet.
Poszedłem jeszcze z kuponem odebrać koszulkę, zabrałem kartę parkingową, pokręciliśmy się po Expo i wyszliśmy bo nie dało się dłużej przebywać w takiej duchocie. Wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy odebrać klucze do mieszkania, które sobie zarezerwowaliśmy. Super lokalizacja, fajny standard, tylko jedynym minusem było drugie piętro po schodach, ale ten minus miał dla mnie znaczenie po biegu i następnego dnia. 🙂 Zabraliśmy klucze, zostawiliśmy samochód koło naszej kamienicy i ruszyliśmy poszwendać się po rynku i w okolicach Krakowa. Nie będę oczywiście opisywał, gdzie byliśmy i co widzieliśmy, ale o jednym muszę wspomnieć, że ceny jakie są w tym mieście graniczą z jakimś absurdem. :/ począwszy od dziwnych pamiątek w rynku, a skończywszy chociażby na małym sklepie spożywczym gdzie puszka piwa kosztuje 4pln ;). Całe szczęście niedaleko była galeria handlowa sieciowym marketem i można robić zakupy w ludzkich cenach. Rozumiem, że jest to miasto, które żyje również z turystyki, ale żeby od razu narzucać 300% marży ;).
Dzień startu
Ustawiłem sobie budzik na 6.00, żeby wciągnąć śniadanko, zrobiłem sobie kanapki z żółtym serem. Rodzinka jeszcze smacznie spała, więc po cichu włączyłem tv, żeby nie myśleć o stresie, tylko popatrzeć co się dzieje na świecie. 😉 ok. 7:30 zjadłem batona energetycznego, strasznie mi buzię posklejał, musiałem za każdym kęsem popijać go wodą. Jedna rzecz mnie niepokoiła, od tego wczorajszego chodzenia czułem ból w prawej pięcie, jak tylko stawiałem równo stopę. Może się rozchodzi, pomyślałem i wziąłem się od ubierania…najpierw zakleiłem sobie sutki i tym razem nie pożałowałem taśmy :). Nie ma szans, że się odklei po drodze. Reszta stroju standardowa, podkolanówki kompresyjne, obcisłe krótkie spodenki, koszulka blogowa, buffka na rękę do obcierania potu, czapeczka i coś pożyczonego. 😉 Saszetka do pasa (Asics), tak lekka i mała, że nie czułem jej na sobie. Genialna sprawa, wsadziłem do niej trzy żele energetyczne, każdy do pochłonięcia co 15km i odtwarzacz mp3. Z tego miejsca dziękuję Sławkowi za użyczenie mi tej „torebki”. 🙂
Pierwotna wersja była taka, że pójdziemy na start piechotką, ale pogoda była kapryśna i co chwilę z nieba padał, drobniutki deszcz, postanowiliśmy pojechać taksówką, ale jak wyszliśmy na dwór, zmieniliśmy plany i pojechaliśmy samochodem. 🙂 Nie starałem się zbliżać do stadionu Wisły, bo ulice były już po blokowane, a że niedaleko jest inny stadion (Cracovii), tam się udaliśmy i bez problemu znaleźliśmy miejsce. W międzyczasie umówiłem się przed startem z kolegą Łukaszem z Nowej Rudy, a że świat jest mały, spotkałem, a raczej on mnie rozpoznał po koszulce, kolegę z run-log.com. 🙂 Okazało się, że jego syn i moja córka są w tej samej klasie. 😉 Spotkaliśmy się wszyscy na przystanku blisko startu. To był Łukasza debiut i mówił, że będzie biegł ze mną, nie ważne na jaki czas, chce tylko zaliczyć ten bieg. Dziwne, bo patrząc na jego treningi i czas z połówki w Sobótce (ok. 1:20 sprostowanie 1:29) powinien spokojnie biec na 3:30. Ale spoko, zaznaczałem tylko, że będę biegł tempem 5:20/km i starał się go cały czas trzymać, ponadto będę trzymał się pacemakera na 3:45. Kiedy tak sobie rozmawialiśmy i staraliśmy rozładować napięcie przed startowe, dostałem sms’a, że widać nas w TVN24. 🙂 Oczywiście nie omieszkałem powiadomić najbliższych w domu, pomachałem im i taki był mój udział w telewizyjnej relacji. 🙂 Zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki przed startem, pożegnaliśmy się z bliskimi i pomaszerowaliśmy grzecznie na start do strefy 3:45.
MARATON
Chwila oczekiwania i wystrzał ze startera, oznajmiłem Łukasza, że będziemy się starali biec za pacemakerami, ale będę też korygował nasz bieg wg. wskazań Garmina. Początek trasy tradycyjnie tłoczny, na razie nie wyprzedzamy, trzymamy się zająca na odległość ok. 3m. Rozgrzewki nie robiliśmy, przeznaczyliśmy na to pierwsze dwa kilometry biegu. Po pierwszym mieliśmy na liczniku tempo 5:30/km, więc postanowiliśmy sami postarać się o wyrównanie tempa do planowanego. Pierwsze 5km, trasy prowadziło dookoła krakowskich Błoni, gdzie przy trasie było dużo kibiców, dwukrotnie przekraczaliśmy linię startu i to było czynnikiem, który powodował, że przyspieszaliśmy w euforii. Musiałem kolegę trochę hamować, aczkolwiek mi też zdarzało się zapominać o wcześniejszych założeniach. Na pierwszym wodopoju, mieliśmy już średnią 5:13/km, coby oznaczało, że niektóre dłuższe odcinki zrobiliśmy w okolicach 5min/km, co nie było zbyt rozsądne. Przecież przed nami jeszcze 37km :D. Ustaliliśmy, pewną taktykę, jeśli chodzi o punkty odżywcze, ja biorę butelkę izotoniku, a Łukasz butelkę wody, pijemy po parę łyków i wymieniamy się zapasami. W ten sposób żaden z nas nie zajmował dwóch rąk, zawsze trochę energii zaoszczędzone ;). Międzyczas z pierwszego pomiaru na 5km to 00:26:37, troszeczkę za szybko, ale nadwyżkę czasową będzie można wykorzystać na punktach, gdzie będę zażywał żeli energetycznych. Kolejny kilometr znowu dużo za szybko, na mojego kompana źle działają wspaniali kibice, co powoduje, że wyrywa do przodu, a ja za nim…6km w tempie 5:07…zapala mi się żółte światło…za szybko!!! Przechodzą mnie myśli, że jak tak dalej pójdzie to się spalę i będzie po robocie. Staram się go powstrzymywać, przecież to dopiero początek biegu… Jeszcze kilometr i będziemy dobiegali do rynku, a tam na pewno będzie dużo ludzi i przyśpieszanie :/ Nie myliłem się, podczas wycieczki po rynku i odcinka w stronę zamku na Wawelu, nasze tempa oscylowały w granicach 5:07/km.
10 km za nami, czuję się dobrze, po drodze trochę padał deszcz…chociaż padał to za duże słowo, bardziej siąpiło. Wystarczyło to jednak, żeby koszulki były mokre, całe szczęście jestem porządnie oklejony i nie ma mowy o obtarciach. 🙂 Międzyczas na tym etapie to 00:52:33, daje to średnie tempo 5:15/km…nadal mam obawy, bo jest to o 5sek, za szybko. Niby nie jest to dużo, ale wolę być ostrożny, przed nami jeszcze 27km. Jeszcze dwa zakręty i dłuższa prosta. Pierwszy raz przekraczamy Wisłę mostem Dębnickim. Łukasz komunikuje, że musi na stronę, dwa punkty z wodą dały o sobie znać. Mówię, wskakuj w krzaki bo później jak wbiegniemy znowu w zabudowania, to będzie problem, była również okazja do zmniejszenia tempa. 🙂 Nie na długo jednak, kolegę dalej ponosi, informuję go, że nasz bieg wygląda jak interwały:) w jednym kilometrze przyśpieszamy, to w następnym hamuję i tak w kółko…nie dobrze, w taki sposób to się zajeżdżę. :/ Na 13km, nawrotka, jak ja tego nie lubię, krótka agrafka i biegniemy w kierunku mostu J. Piłsudskiego. Na 14km biegnie obok nas Pani, która wydawała z siebie dziwne dźwięki, na pewno była już porządnie zmęczona, a może taki jest jej sposób na regulowanie oddechu….sapała strasznie głośno, co nie pozwalało za bardzo się skupić. Mieliśmy dwa wyjścia, albo przyśpieszyć i ją zgubić, albo trochę zwolnić i puścić ją przodem. Całe szczęście za mostem był kolejny punkt z wodą, zwolnię na nim, żeby pochłonąć żelek, wtedy zgubimy się z głośną Panią.
Na 15km zameldowałem się z czasem 01:19:21 (tempo 5:17/km). Miałem mały problem z otwarciem tytki z żelem, tym razem wziąłem z odrywaną, a nie jak w Sobótce odkręcaną końcówką. Palce mi się ślizgały, więc odgryzłem kawałek opakowania, posiliłem się, popiłem wodą, bo nie ma nic gorszego niż lepki stan w ustach:) i ruszyłem dalej. Dziwny sygnał zaczęły mi przesyłać łydki. Nie był to jeszcze ból, ale lekkie ciągnięcie od strony Achillesa do górnej części łydki, tej pod kolanem. Może to chwilowy dyskomfort związany z dziwnymi ruchami podczas otwierania tytki ;). Przed nami ponad kilometr wzdłuż Wisły, ale jakby na drugi poziomie, na niższym będziemy wracali bulwarem. 16km podczas którego było posilanie się, pokonałem w tempie 5:22/km…zdziwiłem się, że tak szybko, przecież na chwilę się zatrzymałem walcząc z opakowaniem z energią. Znowu zakręt i oddalamy się od Wisły, kolejny etap z żywiołowo kibicującymi mieszkańcami, tradycyjnie przyśpieszyliśmy i 2km pokonujemy tempem 5:04 i 5:12/km. Oj będę tego żałował pomyślałem, nie może być tak pięknie, żebym cały dystans przebieg ze średnim tempem 5:12/km, bo takie utrzymywaliśmy. Takie tempo dałoby wynik 3:38 :/, na pewno nie dam rady, trzeba coś zrobić, mówię do Łukasza, żeby biegł dalej jeśli czuje że ma moc, a wiem, że ma. Jego treningi i połówka w Sobótce przemawiały za tym. On jedynie odpowiedział „Dawaj, lecimy!!!”. 20km, był dziwnie zaplanowany, 1,5km agrafki, wyłączonej z prostej pod kątem 90st.. Słaby pomysł, na jej końcu był umiejscowiony punkt z wodą. Ogólnie odcinek od 18 do 25km był równoległy do odcinka od 28 do 34km…jedna wielka AGRAFA. Osobiście nie działa na mnie motywująco moment kiedy jestem po tej wcześniejszej stronie i widzę biegaczy, którzy już wracają.
Na półmetku (21km), był telebim, na którym wyświetlane były motywatory i pozdrowienia, od osób które wcześniej wypełniły odpowiednią formatkę w internecie. Zastanawiałem się, jak to zadziała, bo jak wpadnie w jednym momencie np. 50 osób, to czy ktokolwiek zdąży przeczytać swoje :). Dystans półmaratonu pokonałem w 01:51:59 ( po 5:18/km), na tablicy odnalazłem jeden wpis dla mnie. To był komunikat od kolegi Artura S. treści dokładnie nie pamiętam, ale była mowa, że dam radę złamać 4h. Dziękuję Artur!!! Od 19km do 22 biegłem tempem dokładnie takim, jakie zaplanowałem, ale od tego momentu zaczął się mój maraton. Zdziwiłem, się że tak wcześnie. Ostatecznie powiedziałem do Łukasza, żeby biegł dalej, a ja zwalniam. Tym razem posłuchał. Przyszedł czas na najwolniejszy do tej chwili kilometr 23, tempo 6:12. 🙁 Zaczyna się męczarnia, ból łydek nie ustąpił i obawiałem si, że nie ustąpi już do mety. Ktoś, rzucił, że połówka za nami, teraz tylko drugie tyle i do domu. Łatwo powiedzieć. Momentami staram się przyśpieszać, ale nie udaje mi się osiągnąć tempa 5:20/km. Widzę jak zapas, który sobie wypracowałem topnieje, powoli, ale topnieje. Na 25km, wziąłem drugiego żelka, planowałem go zażyć na trzydziestce, ale miałem nadzieję, że doda mi siły, żeby spróbować jeszcze powalczyć. Zatrzymałem się na chwilę koło sanitariuszy i poprosiłem o zmrożenie moich nóg sprayem. Ufff, ale ulga…w spokoju zjadłem i popiłem wodą energię po czym pognałem przed siebie. Schładzający zabieg pomógł :), do 30km pobiegłem ze średnim tempem 5:40/km.
Mijam 30km z czasem 02:44:26, wychodzi na to, że nie ma co marzyć o złamaniu 3:45. Tempo 5:29/km, walczymy teraz o pierwotny plan, czyli złamanie 4h. Teraz dopiero zorientowałem się, że nie ma oznaczeń poszczególnych kilometrów. Wcześniej tego nie potrzebowałem, a teraz przydałoby się, ale na nic moje wypatrywania. gdzieś na 31km zobaczyłem wytarty znacznik (pewnie z poprzednich edycji) wymalowany na trasie. Myślałem, że będzie jak na innych biegach, że stoją flagi z kilometrażem przy trasie, a tutaj należałoby się wpatrywać w asfalt i szukać. NIEPOROZUMIENIE. Jak ktoś nie nauczył się trasy na pamięć i nie miał GPS’a, to miał nie lada kłopot z określeniem dystansu, który już ma za sobą. Ok. 31km biegłem z butelką wody i dostrzegłem po przeciwnej stronie innego biegacza, który do swojego wodopoju miał jeszcze jakieś 4km, a wyglądał jakby miał zrezygnować, widząc jak inni pili dopiero co pobrane napoje. Nie zastanawiając się krzyknąłem do niego i podałem swoją prawie pełną butelkę, to być może pomogło mu dotrzeć do swojego punktu. Ot, taki dobry uczynek.:) Na 34km skręciliśmy w stronę Wisły, gdzie czekał nas odcinek 6km bulwarem Kurlandzkim, Czerwieńskim i Rodla nad samą rzeką. Tam niestety wiatr wiał prosto w twarz, co nie ułatwiało dalszej podróży. Jeden plus, to taki, że z wiatrem unosiła się woń informująca mnie, że niebawem będą sanitariusze ze sprayami, które serwują mi wielką ulgę. Na początku nadbrzeża poczułem, że niedobrze zaczyna się poniżej pasa. Już wiem, gdzie będą moje jedyne obtarcia. Starałem się o tym nie myśleć, ale z każdym kilometrem ból, a może bardziej pieczenie było coraz większe. Przebiegam przez linię 37km, gdzie pomiar dał 03:26:06, oznaczało to że biegnę tempem 5:34/km. Robi się niebezpiecznie, jeśli nie podgonię to złamanie 4h stoi pod wielkim znakiem zapytania. Widziałem w trakcie, że do średniego tempa przybywa sekund, ale czułem nie moc…głowa chciała, ale nogi nie bardzo chciały słuchać sygnałów mówiących: PRZYŚPIESZCIE!!!.
Odcinek prowadzący z bulwaru w głąb miasta, był z lekkim podbiegiem, dałem radę wbiec, ale widziałem, że ta cześć trasy dała w kość wielu zawodnikom. Ulica Kasztelańska doprowadziła nas na skraj Błoni, w międzyczasie był pomiar na 40km, dający wynik 03:46:47, robi się niebezpiecznie, bo średnie tempo spadło do 5:40/km, jest to granica po przekroczeniu której kończą się marzenia o złamaniu magicznych 4h. Ból i zmęczenie jest ogromne, ale nie na tyle, żeby wygrały z głową, na ostatnie 2km wykrzesałem trochę siły, żeby biec w miarę równym tempem, już widziałem metę po drugiej stronie polany. Teraz już nic mnie nie zatrzyma, spełnię swoje marzenie i pokonam 4h. W zeszłym roku, maraton mnie wykosił, teraz się nie dam…wbiegam na ostatnią prostą, wyciągam słuchawki z uszu, słyszę owacje kibiców. Ostatni zakręt w stronę mety na terenie parkingu stadionu Wisły, nie przyśpieszam, nie zrobię błędu z Warszawy, nad bramką finiszu widzę czas 4:01, zatrzymuję stoper mam 3:59…na ostateczny wynik muszę poczekać, aż organizator przyśle sms’a. Jak się później okazało…jest nowy rekord życiowy (PB)……..3:59:45. O mały włos, a byłoby po ptokach, rzutem na taśmę wpadłem na metę. Tam czekały na mnie medal, woda, izotonik i PIWO. 🙂 a za strefą dla zawodników żona z dziećmi. 🙂 Wróciliśmy do domu, gdzie musiałem odreagować i się zdrzemnąć, a później dalej na zwiedzanie. 🙂
Podsumowanie
Dla mnie start w maratonie to indywidualna walka ze sobą, weryfikacja mojego planu według, którego się przygotowywałem. Każdy kto z głową podchodzi do maratonu ustala sobie taktykę, żeby podczas biegu żmudnie ją realizować. Ja taką miałem, ale niestety przystałem na to, żeby biec z kolegą, który uważam, że jest mocniejszy ode mnie. Drugi maraton i druga wpadka. Jeśli już zdecydowałem się na to, że na miesiąc przed startem zmieniam plany i atakuję czas 3:45, to w trakcie maratonu powinienem się trzymać tempa 5:20, a nie wachlować nimi w górę i w dół, szarpiąc się i utrzymując średnią 5:12/km. Było pewne, że długo tak nie pociągnę i tu upatruję klęski. Oczywiście podczas treningów bardzo chętnie mogę biegać z kolegami, tempo jest dopasowane do konwersacji, ale maratony trzeba biegać samemu. Szczęściem w nieszczęściu, było to że na początku wyrobiliśmy przewagę czasową na tyle dużą, że mogłem w wielkich bólach osiągnąć swój pierwotny plan, czyli złamać 4h. Dziękuję Łukasz za towarzystwo i współpracę do połówki, ale kolejne zawody biegam już w pojedynkę. 🙂
Prawdopodobnie nie wrócę już na trasę w Krakowie, za dużo było minusów, począwszy od kiepskiej jakości oznakowania kilometrów, które praktycznie nie było zauważalne, a skończywszy na samej trasie. Za dużo zakrętów, i za dużo agrafek, do tego bardzo długich. Takie trasy nie przypadają mi do gustu. Cieszę się, że udało mi się pobić życiówkę i to o 15 minut, szkoda tylko, że kryzys dopadł mnie tak wcześnie.
Teraz będę poszukiwał planu, żeby rozpocząć przygotowania do startu na jesieni we Wrocławiu, gdzie będę starał się złamać 3:45. W międzyczasie wystartuję w czerwcu w półmaratonie we Wrocławiu, w lipcu będę chciał zaliczyć Maraton Gór Stołowych (ciężki bieg), w sierpniu atak na życiówkę na dystansie 10km w Biegu Powstania i później start w maratonie. W październiku będę chciał jeszcze pobiec maraton w Poznaniu, ale to zbyt odległe czasy, żeby o tym mówić. 🙂
Poniżej filmik z moim finiszowaniem :).
Na koniec jeszcze mała galeria z wyjazdu:
Dziękuję 🙂 Nie ja jedyny się zdziwiłem, że brakuje widocznego oznakowania. Nie wiem jaki był powód, może z oszczędności.
Następny maraton na pewno pobiegnę wg. planu 🙂
Pingback: Radek Biega » Jak się sprawy mają…