6. Bieg na Wielką Sowę 2015

6. Bieg na Wielką Sowę 2015

Po nocnym hasaniu po górach podczas maratonu w Boguszowie, musiałem trochę odpocząć. Właściwie to moja stopa tego potrzebowała. W tym czasie spędziłem z rodziną czas na nadbałtyckich wczasach, gdzie o bieganiu nie zapominałem, ale z ostrożnością pracowałem nad sprawnością pięty. Nie było tak źle, oczywiście do lekarza nie poszedłem, tylko zdałem się na domowe sposoby masowania, rolowania itp. Kolejny start miałem zaplanowany dopiero za niecałe dwa miesiące, to i stresu nie było. Zawody, o których mowa to górski Bieg na Wielką Sowę. Moje trzecie podejście na tym krótkim (9,6km), ale wymagającym dystansie. Za pierwszym razem nie wiedziałem „z czym to się je” – zostałem przez tą górę przemielony i wypluty. Za drugim razem było trochę lepiej – Mistrzostwa Europy – ale również lekko nie było. Tym razem czułem, że jestem w formie i z nadzieją czekałem na start.

Dzięki temu, że zawody odbywają się w naszych okolicach mogłem liczyć na spotkanie i doping sporej ilości znajomych. Tradycyjnie biuro zawodów oraz start znajdowały się na terenie Centrum Rekreacji „Harenda”. Na miejsce zabrałem Sławka, Darka Kalisza i jego lubą Krysię. Byliśmy na tyle wcześniej, żeby nie było kolejki po pakiet. Zresztą, z perspektywy moich dwóch poprzednich startów i obserwacji, na tej imprezie nie ma z tym problemów. Można spokojnie przyjść na 10minut przed zamknięciem biura i być obsłużonym ekspresowo. Teraz mogłem na luziku, stać i witać kolejnych znajomych biegaczy. Najczęściej zadawanym pytaniem na terenie Harendy, jakie dało się usłyszeć, było „jaki czas planujesz?”. Przez ostatni tydzień sporo myślałem, jak pobiec, ale w sumie nic ciekawego nie wymyśliłem. Trasa, przynajmniej na samym początku, nie jest łatwa. Dwa mega podbiegi (ściany płaczu), które skutecznie mogą odebrać chęci do szybkiego biegania. 🙂 Tak jak wspominałem, forma jest…jest lepsza niż w roku ubiegłym…ale nie byłem w stanie określić, ani tempa jakim będę biegł – bo trasa nie pozwala – w którym momencie biec szybciej, a w którym zwolnić – żeby się nie zajechać. Trzeci start, a ja dalej nie potrafię ułożyć sobie taktyki. Nawet, któremuś znajomemu wspomniałem, że ten bieg jest za krótki, żeby układać sobie taktykę….że trzeba lecieć przed siebie. 🙂 Teraz już wiem, że tak nie jest.

Skuteczna pogoń w wykonaniu Grześka. fot. Marek Zbyryt

Skuteczna pogoń w wykonaniu Grześka. fot. Marek Zbyryt

Nadchodził moment, żeby ustawiać się w miejscu startu, tym razem przesunąłem się bliżej szybszych zawodników. Z tego powodu, że początek trasy, to okrążenie wąską aleją parkingu oraz wybieg przez bramę, gdzie może tworzyć się efekt „wąskiego gardła”. Jeszcze piąteczki w tłumie i życzenia powodzenia między zawodnikami…..i START…poszły konie po betonie. I co zrobił Radziu…Radziu zachował się jak gówniarz. Pognał za czołówką. Przed oczami jakieś 100m miałem Dominikę Ulfik-Wiśniewską, dlaczego nie wpadłem na to, że za szybko biegnę – nie mam pojęcia. Wiem tylko, że długo na klapsa w czoło nie musiałem czekać. Pierwszy kilometr, który już zawierał w sobie całkiem ciekawy podbieg poleciałem w 4:21, gdzie momentami leciałem jak „kenol” poniżej 4minut/km. Ten pierwszy kilometr zaważył o całym biegu, tak mi się wydaje. Uda i łydki się lekko przypiekły, przed nami drugi kilometr złożony z podbiegu i w drugiej części dość stromym zbiegiem, gdzie można się było rozpędzić. To był pierwszy z dwóch takich odcinków, gdzie można kilka sekund urwać. Gdzieś za 2km, minął mnie Grzesiu Sulima, który praktycznie nie trenuje ostatnimi czasy za specjalnie, ale ma moc…nie wiem skąd, ale ją ma. 😀 Upatrzyłem sobie jego jako cel, za którym będę biegł. Jeszcze tylko 500m biegu jako tako płaskim terenie i rozpoczyna się pierwsza „ściana płaczu”. Ok. 100m asfaltowej uliczki na dystansie 1km. 10% nachylenia, które skopało mi po raz pierwszy tego dnia dupsko. Byłem zmuszony przeplatać bieg z marszem, ale widziałem, że mój przyjaciel Grzesiu robi podobnie. W pewnym momencie zdołałem go dogonić, ale nie na długo. Zerwała się ptaszyna i mi uciekła. Teraz przypomniało mi się powiedzenie… „Nie ważne jak zaczynasz, ważne jak kończysz”. Ja po tych 3km miałem już dosyć ścigania, ba miałem dosyć kontynuowania biegu. Koniec wspinaczki.

Uffff ... jak gorąco... fot. Sławek Szarafin

Uffff … jak gorąco… fot. Sławek Szarafin

Okrążenie budynku, w którym mieści się jakaś restauracja i znowu ostro pod górę, może nawet ostrzej. To jest druga „ściana płaczu”. O rajuśku! Dużo kibiców, są znajomi…a ja w stanie przedzawałowym. Jeszcze wyminięcie przełajami pensjonatu na Przełęczy Sokoła i zdezelowanym asfaltem do góry. Tutaj zaczyna mijać mnie Darek Chorąży, nasz wałbrzyski „kenolek”. Zrównałem się z nim na chwilę, próbowaliśmy coś tam do siebie powiedzieć, ponarzekać na niemoc…w między czasie pojawił się Darek Kalisz, który podał mi butelkę z wodą. Napiłem się i polałem szyję koledze, który dzielnie wdrapywał się do góry. Mijam Przemka Załęckiego z rodziną. Powiedział mi później, że praktycznie nie wyglądałem. Domyślał się, że coś musiało się stać na początku – się zachciało rumakowania, to trzeba cierpieć.

I było się tak śpieszyć....? fot. Sławek Szarafin

I było się tak śpieszyć….? fot. Sławek Szarafin

Nic to, trzeba człapać do mety i walczyć o poprawę wyniku z zeszłego roku. Wiem, że zbliżam się do końca najgorszego etapu tego wyścigu, muszę tylko zebrać się w sobie i jak najwięcej biec. Nie jest to łatwe, ponieważ nogi zrobiły się miękkawe, płuca palą i … morale podupadło. Aby do piątego kilometra, tam bowiem profil się na 1,5km odwróci i będzie można dać trochę mięśniom odpocząć na zbiegu. Nie było tak źle jak wyglądało. Szósty kilometr pognałem w 4:13 – mój najszybszy odcinek. Od 7km zaczynamy ponownie się wznosić trawersując przez jakiś czas Wielką Sowę. Mija 8km, 8,5 … już słychać z mety jak spiker przez megafon dopinguje na samej końcówce tych, którzy kończą swoje zmagania z najwyższym szczytem Gór Sowich. Z trawersu skręcam na ostatnią prostą, po kamieniach i końcówką w stylu alpejskim. Nie jestem w stanie przyśpieszyć, nagle widzę Darka – znowu po mnie wyszedł – dalej Sławek z aparatem. Piękne przywitanie. Jeszcze 100m, między niskimi drzewami, wpadam przez drewnianą bramę na metę. 00:55:47 – życiówka poprawiona – 10 pĄpek zrobionych. Miejsce 70/254 oraz w kategorii wiekowej 18/72.

Moi najlepsi kibice. Krysia, Darek, Sławek, Michał i Przemek.

Moi najlepsi kibice. Krysia, Darek, Sławek, Michał i Przemek.

Wydawało mi się, że na tak krótkie biegi nie potrzebna jest taktyka, ale się myliłem. Zwłaszcza przy takich biegach, dość trudnych, na których już od samego początku można popełnić karygodny błąd (taki jak mój) i słono za niego płacić w kolejnych etapach zawodów. Powinienem podejść spokojniej do tego startu, z zimną głową i kalkulować w trakcie jakie tempo bardziej mi się opłaci. W końcu to był już mój trzeci start i jak widać niczego się nie nauczyłem. Cieszę się jednak, że forma była i byłem w stanie poprawić życiówkę o ok. półtorej minuty. 🙂