Kolejny raz w tym roku zakręciłem się lekko i poczyniłem kroki, których wielu by nie poczyniło. Ale ja to ja i za bardzo się tym nie przejmowałem. Chodzi o moje zgłoszenie do Biegu Niezłomnych. W trakcie zamieszaniu z moim startem w Biegu Powstania, postanowiłem uczcić pamięć Bohaterów w Sobótce podczas górskich 10km. Dopiero po kilkunastu dniach zorientowałem się, że ten start nastąpi dzień przed półmaratonem w Wałbrzychu, gdzie chciałem powalczyć o nową życiówkę. 😉 Nawet przez chwilę w mojej głowie nie pojawiły się myśli, żeby z sobotnie zawody odpuścić. Start dla idei, jaką jest uczczenie pamięci żołnierzy, którzy oddali życie za naszą wolność, jest dla mnie bardzo ważny.
Zważywszy na to, że bieg w Wałbrzychu miał wyższy sportowy priorytet, w Sobótce postanowiłem się nie ścigać, ale i na spacer po trasie ochoty nie miałem. Na zawody wybraliśmy się we czwórkę – Gosia, Ewelina, Sławek i Ja. Dziewczyny chciały zmieścić się w godzinie, więc pomyślałem, że będę pierwszy raz w życiu „zającem”. Pomimo pofałdowanego terenu, tempo na dystansie 10km nie powinno mnie zmęczyć. Na pewno nie na tyle, żebym nie był w stanie powalczyć następnego dnia. Plan był taki, że Sławek biegnie swoim tempem (próbuje się ścigać, chociaż powoli wychodził z jakiegoś przeziębienia i nie wiedział na co go stać), a ja z dziewczynami ruszam utrzymując w miarę równe tempo. Wiadomo, że w górkach o nie jest bardzo trudno, ale będziemy się starali nie szarpać zanadto, żeby w dobrej formie dotrzeć do mety.
W teren podnóża Ślęży pojechaliśmy moim „autobusem”, gdzie bez problemu znaleźliśmy dla niego miejsce. Odbiór pakietów w biurze zawodów nastąpił bezkolejkowo, biorąc pod uwagę duże zainteresowanie pierwszą edycją biegu. Tradycyjnie mieliśmy sporo czasu na przygotowanie się do startu. Przebraliśmy się i poszliśmy w stronę rynku, gdzie umiejscowiona była linia startu – dokładnie w tym samym miejscu, z którego ruszamy do boju podczas wiosennego Półmaratonu Ślężańskiego. Rozgrzewkę zrobiłem wspólnie ze Sławkiem. Swobodna przebieżka powiązana z ostatnim „odcedzeniem kartofelków” ;). W pewnym momencie zginął mi z zasięgu wzroku Sławek i już do mety się nie pojawił. Jak się okazało stanął bliżej startera, żeby się nie przeciskać na początku. Wspólnie z koleżankami odsłuchaliśmy hymnu i rozpoczęliśmy odliczanie.
Ruszyliśmy. Początek, co było do przewidzenia, w tłumie. Ciężko było wyprzedzać, a kiedy skręciliśmy na kamienistą ścieżkę było to nie lada wyczynem. Pierwsze niespełna 4km, to ciągły podbieg. Nie był on jakoś szczególnie stromy, ale jego długość sprawiała, że był mozolny i niektórym na tyle dawał w kość, że przechodzili do marszu. We trójkę biegliśmy trochę ponad kilometr. Kiedy zbliżaliśmy się do lasu Ewelina powiedziała, żebyśmy biegli dalej i nie zwalniali. Lekko z Gosią przyśpieszyliśmy, ale tempo nie zapowiadało złamania godziny. Nie miałem pojęcia jak wygląda trasa, jaki ma profil itp. Nie interesowało mnie to, bo i tak się nie ścigałem. Pomimo ciągłego podbiegu od drugiego kilometra zaczęliśmy przyśpieszać, żeby mieć szansę na odrobienie strat. Kiedy dotarliśmy do 4km, wydałem „rozkaz” ;), że się rozkręcamy na zbiegu. Nawet nieźle się rozpędziliśmy, grubo poniżej 5min/km. W międzyczasie dołączyliśmy się do grupy zorganizowanych zawodników, którzy specjalnie na ten bieg przygotowali sobie okolicznościowe koszulki. Trzymaliśmy się z nimi do samej mety, przez to bardzo przyjemnie minął nam czas. Gosia dzielnie walczyła kolejnymi podbiegami, a ja biegałem to szybciej to wolniej, żeby porobić zdjęcia i pokręcić filmiki, z których miał powstać relacyjny spocik. Niestety telefon słabo nadaje się do takich rzeczy. Obraz tak drgał i się rozmywał, że nie wiele na nim widać. 😉 Koleżanka dzielnie napierała w stronę mety, z której były już dla nas słyszalne głosy spikerów. Jeszcze na ostatnim podbiegu minęliśmy zawodnika, który stracił przytomność…brrr… i przyśpieszyłem, żeby za metą zrobić Gosi jeszcze ostatnią fotkę z biegu. Matę pomiarową przekroczyłem z czasem dokładnie 56 minut. 🙂 Fajnie, Bieg Powstania 44 minuty, Bieg Niezłomnych 56 minut. 🙂 Gosia wbiegła z grupą wesołych chłopaków z czasem 56:04 i dzięki temu osiągnęła założenia przedstartowe, oraz zajęła wysokie 8 miejsce w swojej kategorii. 🙂 Sławek dobiegł w 49:07 i był 30 w kategorii.
Muszę przyznać, że podobała mi się rola „zająca” i może kiedyś zdecyduję się podczas jakiegoś większego biegu z większą grupą biegaczy. 🙂 Na mecie dostaliśmy pamiątkowe medale i poczekaliśmy na Ewelinę. Dotarła z czasem 1:02:25, ale niestety medalu nie dostała, ponieważ zabrakło. :/ Organizator zobowiązał się do wysyłki medali osobom, które ich nie dostały. Ta mała wpadka w mojej ocenie nie zaważyła jednak na negatywną opinię organizacji pierwszej edycji imprezy. Jeśli nic mi w terminarzu na przyszły rok nie wypadnie to postaram się zjawić w Sobótce podczas drugiej edycji. Tym razem będę się ścigał. 😉
Radek weź więcej jedz bo giniesz w oczach! Gratki za bieg – okazja ważna to nie można było odpuścić 🙂
Jeszcze tylko ze 4kg chciałbym zrzucić i wystarczy ;). Muszę gonić Twoje życiówki 😉