2. Półmaraton Górski Jedlina-Zdrój 2015

2. Półmaraton Górski Jedlina-Zdrój 2015

Każdy biegacz, czy to amator czy zawodowiec, ma w swoim kalendarzu startowym takie zawody, które wspomina z gęsią skórką. To są imprezy zapadające w pamięci na długo, ze względu na organizację, klimat, trasę. Głównie w biegach górskich (czy płaskich terenowych), trasa ma bardzo duże znaczenie. Jeśli chodzi o uliczne biegi, mnie trasa poza profilem nie interesuje. Może mieć po drodze same zabytki, ale może też mieć „gierkowskie” mrówkowce, kiedy biegnę równym tempem na konkretny czas nie staram się rozglądać i podziwiać, tylko skupiam się na biegu. Podczas maratonów nie pamiętam za bardzo mijanych „krajobrazów”. Imprezą, która ma w sobie wszystko, co mieć powinna – z mojego punktu widzenia – jest Półmaraton Górski Jedlina-Zdrój. Podobnie jak wcześniej opisany GWiNT, tak i Jedlina jest organizowana głównie przez biegaczy. Ludzi, którzy sami stratują w innych biegach i wymagają od innych odpowiedniego przygotowania imprezy, a tym samym wiedzą czego oczekują ich goście. Może oceniam ich trochę nieobiektywnie, z racji tego, że znam organizatorów osobiście, impreza odbywa się w sąsiedniej miejscowości…czyli czuję się tak jakby u siebie, znam osobiście rzeszę startujących, ale naprawdę bieg od pierwszej edycji stoi na bardzo wysokim poziomie. Jakby nie było właśnie pierwsza edycja tego biegu otrzymała wiele nagród za najlepszy bieg górski w kraju. O czymś to świadczy. Koniec słodzenia, czas przenieść się do 24 maja tego roku do Jedliny-Zdrój……..

Od kiedy mój serdeczny kolega Sławek nie może biegać, to stara się przynajmniej towarzyszyć mi w bojach z aparatem w ręku. Tym bardziej, kiedy zawody są za miedzą. Pakiet miałem odebrany dzień wcześniej, więc spokojnie można było spędzić więcej czasu na pogaduchach ze znajomymi, a tak jak wspominałem było ich trochę. Pogoda nam sprzyjała do piknikowania, ale jak na bieg to zapowiadało się trochę za ciepło. Słoneczko dogrzewało, ale łudziłem się, że w lesie będzie trochę chłodniej kiedy będziemy biegli w cieniu drzew. Co do trasy, to w stosunku do poprzedniego roku, zaszły dwie zmiany. Została ona wydłużona o ok. 2km i tym razem biegniemy w drugą stronę. Jak tylko dotarła do mnie ta druga informacja, wiedziałem z góry, że będzie trudniej. Te 2 km zostały spożytkowane na dodanie Góry Zamkowej, której biegowo raczej nie da się zdobyć, mając już w nogach prawie 17km. W planie miałem znacznie poprawić swój rekord w Jedlinie, ale niestety organizator nie pozwolił mi na to. Moja wyższa forma to jednak za mało na dłuższą i według mnie trudniejszą trasę.

Po biegu z Markiem Zbyrytem i Przemkiem Załęckim. fot. Sławek Szarafin

Po biegu z Markiem Zbyrytem i Przemkiem Załęckim. fot. Sławek Szarafin

Godzina startu powoli się zbliżała, więc za radą pewnej osoby (o której kiedyś na pewno napiszę) udałem się na rozgrzewkę. Przetruchtałem sobie ok. 2km. Kiedyś nie zawracałem sobie tym głowy, traktowałem pierwsze kilometry na rozgrzanie mięśni. Teraz już wiem, że była to bezsensowna strata czasu. Doszedłem do momentu, kiedy traktuję zawody na poważnie, chcę się ścigać od pierwszego strzału do samej mety. Tym razem pokręciłem się w bardzo wolnym tempie po stadioniku Jedlinianki i czułem jak mój organizm powoli wkręca się na obroty, które pozwolą mi wystartować z kopyta. Na starcie ustawiłem się z przodu. Pierwsze kilkaset metrów będzie prowadziło po wąskiej alei co utrudniałoby ewentualne próby wyprzedzania. Jak się okazało to był strzał w dziesiątkę. Odliczanie i ruszyliśmy. Pierwsze 500m to droga szutrowa, nie musiałem skupiać się na wyprzedzaniu tylko przycisnąłem tempo. Skręciliśmy w asfaltową ulicę prowadzącą do góry przez miasto. Tak, tak….do góry biegliśmy jakieś 2,5km. Najpierw łagodnie, później coraz stromiej. Mocno zacząłem, bo pierwszy kilometr zamknąłem w 4:33, a drugi 5:03. Po 2km wbiegliśmy do parku na obita ścieżkę i tutaj już było konkretnie pod górkę. Automatycznie zwolniłem, ale nie za dużo, żeby nie wybijać się z rytmu.

Końcówka pierwszego długiego zbiegu. fot. Sławek Szarafin

Końcówka pierwszego długiego zbiegu. fot. Sławek Szarafin

Rach ciach i znowu jesteśmy na asfalcie. Wąska uliczka, która w zeszłym roku pozamiatała wielu z nas. Wtedy pokonywaliśmy ją w drugą stronę…pod górę o sporym nachyleniu, w pełnym słońcu. Teraz jasna gwiazda też nas ogrzewała, ale mogliśmy popuścić hamulce i gnać w dół. Na tej właśnie ścieżce spotkałem biegnącego Darka Chorążego z grupy Biegaj-Zapobiegaj. Zdążył mi powiedzieć, że ma problemy z kolanem i go minąłem. Naprawdę starałem się trochę hamować na tym zbiegu, żeby nie przesadzić. Niby z górki, ale jak dam z siebie wszystko to nie będę miał siły wtaszczyć się pod górę. 😉 Utrzymywałem tempo na poziomie 4:00, a nawet lekko poniżej. Co jakiś czas odwracałem się za plecy, żeby zobaczyć kto tam za mną biegnie i ciągle przed oczami miałem Darka ;). O skubany – pomyślałem – goni mnie! 😉 Ale to dobrze, mam kopa do tego, żeby biec w miarę równo. To była motywacja, żeby nie osiadać na laurach. Moja głowa obrała cel – ścigamy się z kolegą w pozytywnym tego słowa znaczeniu. To jest motor napędowy dla mnie jak i dla niego. Nakręcamy się do większego wysiłku, co przełoży się na końcowy wynik. I tak ciśniemy z góry w kierunku Pałacyku i Browaru Jedlinka. Ponownie na dziedzińcu jestem wywoływany przez spikera po nazwisku… 😀 Robimy pętlę na dziedzińcu, tam chwytam kubek z wodą, szybko wypijam i zabieram się za najtrudniejszy odcinek trasy – blisko 6km podbiegu. Orka, po prostu orka. Noga za nogą, oddech za oddechem byle do przodu. Wyprzedza mnie Michał Rais pozdrawiając – jeszcze rok temu był z formą w lokalnej czołówce, teraz stara się do tego wrócić. Chwilę później wyprzedza nie Darek. O cholercia, ale on ma moc. Ciśnie pod tą górę jak nakręcony. Najważniejsze to nie stracić go z oczu, trzeba cisnąć i pilnować tempa. Są momenty, kiedy muszę na chwilę przejść do marszu mnie więcej w proporcji 100m chodu/300m biegu. Zauważyłem, że mój kolega robi podobnie, co ja się do niego zbliżę na jakieś 5m, to on zaczyna biec i mi odchodzi. W połowie 10km pojawia się ściana…normalnie pion do podchodzenia. Zdarzało się, że ktoś podbiegał, ale długo to nie trwało. Uskuteczniłem technikę podpatrzoną u Ani Celińskiej – rękoma podpieram się na kolanach i tak podchodzę w równym i dość szybkim tempie. Patrzę w górę, a Darek sukcesywnie powiększa przewagę. Jak on to robi, przecież jest niższy, więc i krok ma krótszy…ale mocarz musi przebierać nogami. Oddalił się na dobre 200-300m. Pod koniec podejścia ścieżka skręcała w prawo i kiedy ja zbliżałem się do jego końca, konkurenta już nie widziałem. No cóż, trzeba przestawić głowę na kogoś innego i uruchomić motywację na nowo.

Po wybiegnięciu z tunelu. 20km trasy. fot. Sławek Szarafin

Po wybiegnięciu z tunelu. 20km trasy. fot. Sławek Szarafin

Mozolne podbiegi ciągnęły się do połowy 13km i od tego momentu można było rozpocząć odrabianie strat czasowych. Zwolniłem hamulce i puściłem się w dół. Nie ma co się poddawać, spróbuję dogonić Darka, przecież 300m przewagi to nie jest aż tak dużo. Rany Julek, ja tak szybko do tej pory nie zbiegałem. Nie po takim terenie, gdzie są kamloty, czasami błoto, a ja śmigam poniżej 4min/km. Jest!!! Widzę Darka i zbliżam się do niego całkiem dziarsko. Mijam go, pytając czy jest wszystko OK? Wspominał, że miał problemy z nogą…odpowiedział, że idealnie nie jest ale biegnie. Moim zdaniem idzie mu wyśmienicie. Po drodze pozdrawiam Michała Raisa, który krzyknął: „Ja pier…, że Wy się nie boicie nóg połamać”. Oczywiście, że się bałem, bałem się jak cholera, ale jednocześnie przypomniałem sobie jak mnie uczył zbiegać Kamil Pernej i Sławek i się stosowałem do ich wskazówek. Szło mi wyśmienicie, czułem jakbym unosił się nad tymi wszystkimi kamieniami. Znowu co jakiś czas oglądałem się za plecy….tak … kolega cały czas tam był. 😀 Przed nami kolejna „przeszkoda”, wspominana wcześniej Góra Zamkowa. Ależ to było wdrapywanko, no doprawdy o bieganiu nie było mowy. Na szczycie ruiny zamku i rycerze. Walili mieczami w tarcze i krzyczeli „Do boju….na wroga!!” i takie tam. 😉 Śmiechowo. Ze szczytu znowu w dół, tym razem po kamieniach, które były pod liśćmi. Po kilometrze wybiegliśmy z lasu i kierowaliśmy się do najdłuższego tunelu kolejowego w Polsce. Nie ma obaw, jest on nieczynny. 😛 Po drodze spytałem się Darka, czy ktoś nas goni, ale za nami był Michał Rais. Powiedziałem, żebyśmy nie dali się wyprzedzić i jakoś dobiegniemy razem do mety – ciągle się motywując do szybkiego biegania. Wpadamy do tunelu, a tu szok dla oczu. Ale ciemno. Organizatorzy zakupili 120 ledówek, żeby nie było trzeba dźwigać czołówek. W tunelu chłodno, wilgotno i ciemno…nic specjalnego się nie dzieje, za to po wybiegnięciu z wnętrza góry i przebiegnięciu ulicy zaczynał się jeden z ostatnich podbiegów wyścigu. To już po 20km, więc końcóweczka. Przyśpieszam. Wbiegam na polanę, gdzie jest lekko w dół i słyszę za plecami: „Radziu robi mi za zająca, ale jeszcze tego nie wie”. Kto to może być, nie mam pojęcia. Kolega się zrównał i jak się okazało zna mojego bloga. Miła sytuacja. Z tego co pamiętam jest ze Szczecina, ale imienia nie zarejestrowałem. :/ Kiedy znowu było pod górę przyśpieszył i więcej go nie widziałem. Z tyłu też nie widziałem Darka…chyba nasza wspólna podróż się zakończyła. Już za chwileczkę, już za momencik będzie meta, jeszcze tylko trochę zakrętów na Górze Parkowej, i zbieg w kierunku stadionu skąd dochodził już głos spikera. Koniec parku, ktoś stara się mnie dogonić, ale do końca się nie poddaję, wpadam na metę i rzucam się na ziemię. Nie, nie ze zmęczenia, tylko żeby zaliczyć pĄpeczki. Wielkie brawa dla Darka Chorążego za walkę, widać że jest w formie, na którą ciężko pracuje.

Czas 2:14:35 i 69/485 w kategorii wiekowej 35/178.

Rozbieganie górskiego hasania z Łukaszem Wawrzyniakiem - na rowerze Łukasz Książek. fot. Sławek Szarafin

Rozbieganie górskiego hasania z Łukaszem Wawrzyniakiem – na rowerze Łukasz Książek. fot. Sławek Szarafin