Historia zaczęła się cztery lata temu. Wtedy to za namową kolegi zapisałem się na pierwsze zawody, powiem napiszę więcej, zdecydowałem się ruszyć tyłek i przebiec swoje pierwsze 5km. 😉 Był to 20. Bieg Powstania Warszawskiego, określany przeze mnie jako Genesis mojej przygody z bieganiem. Od tamtej pory nasze wakacyjne wyjazdy są lekko podporządkowywane tej imprezie, żebym mógł w niej sentymentalnie startować. Tak też było w tym roku. Zapisałem się jak tylko była uruchomiona taka możliwość, żeby później się nie denerwować o wolne miejsce. Zaznaczyłem sobie na blogu w zakładce planowanych biegów, że startowe opłacone i spokojnie przygotowywałem się dalej. Kiedy byliśmy na urlopie przyszedł mail z informacją o kolejności startu na budynek PAST-y (na ten bieg również się zapisałem). Trochę się zdziwiłem nie widząc na niej swojego nazwiska. Eeee pewnie coś na tej liście jest nie tak, albo nie zaznaczyłem jednak jakiejś kontrolki. Wchodzę na listę wieczornego biegu i z lekka podniosło mi się ciśnienie. Tutaj też nie mogę odnaleźć się na spisie biegaczy. Przeglądam nazwisko po nazwisku, próbuję filtrować stronę, ale nic…nie ma mnie. Nerwowo przeglądam maile, przecież jak wpłaciłem to powinienem dostać informację o numerze, czy coś…w odbiorczej nie ma, spam i usunięte też nie widziały takiej wiadomości. Oj, robi się nerwowo…odechciało mi się iść na plażę. Ale, ale, przecież jak zapłaciłem to znajdę to w historii przelewów i wyjaśnię z biurem zawodów. Szukam, szukam…jest. Jest jakaś wpłata w wysokości startowego, ale robiona płatnościami online, więc nie bezpośrednio na konto organizatora. Dzwonię do finansowej obsługi zawodów i dowiaduję się, że identyfikator przelewu, który podaje nie jest właściwy. Rany….zapisałem się, ale nie opłaciłem!!!
W trybie natychmiastowym zaalarmowałem „internet” o moim problemie. Przecież nie mogę odpuścić tego biegu. Na inny może machnąłbym ręką, ale nie na Bieg Powstania Warszawskiego. Nie minęły dwie godziny i pojawił się odzew. Prawie w jednym czasie zostały zorganizowane dwa pakiety przez koleżankę Renatkę i kolegę Tomka Skierkowskiego, dzięki któremu w ogóle biegam. Biegłbym pod nazwiskiem osoby, która z jakiegoś powodu zrezygnowała z biegu, ale co najważniejsze start byłby zapewniony. Nie było jednak mi dane z nich skorzystać, ale oooooogromnie dziękuję, że nie zostałem sam z problemem. W tym samym czasie dostałem również informację od sponsora biegu (PKO BP), że mają dla mnie pakiet i pobiegnę pod własnym nazwiskiem. Kamień spadł mi z serca, byłbym na siebie wściekły gdybym nie wziął udziału w tej imprezie. Pakiety, które zostały zorganizowane przez znajomych oczywiście też znalazły nowych właścicieli. Teraz mogłem w spokoju urlopować się i biegać po nadmorskich terenach. 😉
Podróż do Warszawy mieliśmy zaplanowaną na późny wieczór piątkowy, więc poprosiłem Tomka, żeby odebrał mój pakiet i zabrał ze sobą na bieg. Spotkaliśmy się w umówionym miejscu z dużym zapasem czasu, który potrzebny był do załatwienia jeszcze jednej formalności. Tradycyjnie sponsor biegu prowadził akcję charytatywną i podobnie jak w zeszłym roku stanąłem w kolejce, żeby się zapisać do akcji. Jeśli zbierze się odpowiednią ilość biegaczy Fundacja PKO Banku Polskiego przekaże 20tyś. rodzicom chorej Poli. (Po biegu dostałem informację, że dla dziewczynki pobiegło niespełna 500 osób, czyli cel został osiągnięty.)
Kiedy wpisywałem się na listę, zawodnicy startujący na dystansie 5km szykowali się do biegu. To oznacza, że nasza grupa pobiegnie za ok. 20 minut, trzeba zabierać się za rozgrzewkę. W międzyczasie próbowałem się dodzwonić do Leszka, z którym mieliśmy spotkać się przed biegiem, jednak ilość osób korzystających z telefonów była za duże i nie mogłem się do niego dodzwonić. Wysłałem smsa, że będę kręcił się w strefie 40-45 minut i udałem się na rozruszanie moich mięśni. Wybiegłem na wiadukt w kierunku pl. Wilsona, bo w okolicy stadionu nie było za dużo miejsca, tyle narodu się zjechało ;). W głowie dogrywałem sobie ostatnie szczegóły mojego planu taktycznego, który układałem będąc nad morzem. Żeby tylko się go trzymać, a życiówka będzie w moim zasięgu. Plan jaki miałem to złamać 45 minut, ale nie za wszelką cenę. Od Maratonu Gór Stołowych mam problem z prawym kolanem i każdy trening kończył się bólem. :/ Jeśli poczuję, że coś jest nie tak to mam zamiar zwolnić i po prostu ukończyć bieg. Na około 5 minut przed oficjalnym otwarciem biegu zjawiłem się w mojej strefie, po czym przyszedł Leszek. Okazało się, że miał problem z zaparkowaniem auta. Chwilę zamieniliśmy kilka słów i rozbrzmiał hymn narodowy, a chwilę po nim wystrzał startera.
Na starcie niespełna 5700 zawodników, ścisk jest duży…przekraczam matę i startuję zegarek. Grunt to się nie spalić w blokach i za szybko nie zacząć. We wcześniejszych edycjach goniłem za szybszym tłumem i źle na tym wychodziłem. Kiedy spojrzałem na Garmina ujrzałem średnie tempo po 500m bliskie 4:00/km, no tak, znowu lecę za szybko. W porę się opamiętam i zwolniłem, kontrolując jednocześnie tętno. Pierwszy kilometr zamknąłem w 4:12 co było tempem za szybkim i nijak nie trzymającym się mojego planu. Plan był bardzo prosty, tempo miało być w miarę równe, pomijając zbieg (miałem przyśpieszyć i zrobić zapas czasu) i podbieg (przewidziałem zmniejszenie szybkości kosztem sekund ze zbiegu). Drugi kilometr trzymał się założeń, ale to przez niesfornych kierowców, którzy wdarli się swoimi kolubrynami na Krakowskie Przedmieście i zrobiło się trochę wąskie gardło. Sporo energii traciłem wymijając zygzakiem wolniejszych zawodników, którzy poruszali się na całej szerokości trasy. Jednym z punktów mojego planu było biec linią atestu i to się niestety nie udawało.
Teraz zakręt i zbieg ślimakiem na Karowej. Tutaj muszę zbierać cenne sekundy. Starałem się, starałem i niewiele z tego wyszło…na pewno nie tyle ile bym chciał. Leciałem nawet po 3:40, ale średnia z kilometra zawierającego ten odcinek wyszła 4:07. Przede mną długa prosta Wisłostradą i mocny podbieg na ulicy Sanguszki. Tutaj dogoniłem Marcina, z którym prowadzimy korespondencyjnie rywalizację dotyczącą łamania naszych zbliżonych życiówek. 🙂 Ładnie musiał przycisnąć, skoro dopiero po 4km go dogoniłem. Po wymienieniu uprzejmości zabrałem się do pokonywania podbiegu. Nie sądziłem, że pójdzie mi z nim tak lekko. Tempo, które go uwzględniało to 4:33/km, pamiętam jak na poprzednich edycjach czułem się na górze jak wypluty. Widać, że bieganie po naszych wałbrzyskich wzniesieniach przynosi efekty.
Mijam matę oznaczającą półmetek, chwytam kubek z wodą, ale nie za bardzo mogę się napić…. za szybko biegnę, a tego elementu wcześniej nie trenowałem. Po drugiej próbie zbliżenia kubeczka do ust, kiedy to połowa zawartości pociekła mi po brodzie, stwierdziłem, że nie ma sensu pić tylko wylałem sobie ją na głowę i pomknąłem dalej. Nie takie dystanse przecież się biegało o suchym pysku. Na wirażu spotkałem jeszcze kibicującą żonkę z moim tatą, co dodało mi do siły kilka punktów. Teraz już tylko ostatnie kółko, czuję się świetnie, a i średnie tempo po 5km jest super (4:23/km). Dało się jednak odczuć, że zaczynam trochę wolniej biec. Mam jednak 7 sekund na każdym kilometrze zaliczki, do osiągnięcia zakładanego czasu…nie mogę jej zmitrężyć. 😉 Na Karowej nie osiągam już takich szybkości jak na pierwszym okrążeniu i ten kilometr zaliczam w 4:19. Zostaje długa prosta wzdłuż Wisły i podbieg. Mijam zmęczonych zawodników, chyba kończących swoje zmagania z dystansem 5km…to była sztuka, żeby niechcący w nich nie wpaść. Pierwszy docinek Wybrzerza Gdańskiego robię w 4:25, kilometr zawierający podbieg w 4:29…normalnie jeszcze przyśpieszyłem. Niesamowite uczucie wyprzedzać sporą ilość biegaczy na podbiegu.
Przeskakuję matę oznaczającą koniec zmagań, zatrzymuję zegarek i oczom nie wierzę….43:59…ciekawe czy organizator podobnie zmierzył. 😉 Kiedy przyszedł sms, troszkę zrobiłem skwaszoną minę, bo czas jaki wywalczyłem to równiutkie 44minuty. 😉 Symboliczny czas oznaczający rok, w którym wybuchło powstanie. Niby tylko jedna sekunda różnicy, a jednak miałbym już otwarty rozdział 43. Może następnym razem. 🙂 Na metę wbiegłem 463 na 5659 startujących (8%) i to jest mój mały prywatny sukces.
Poniżej porównania moich wszystkich biegów na tej trasie, widać progres. 😉
Dycha jest Twoja – gratuluję, bardzo ładny wynik. Poszedłeś jak strzała 🙂
Ale połówka na koniec sierpnia jest moja ! 🙂
Z połówką mogę rzeczywiście mieć problem, bo lecę w Wałbrzychu, a ona nie jest płaska ;).
Na jaki czas przypuszczasz atak? 😉
a ja lecę na BMW Półmaratonie Wału więc trasa płaska jak stół i jeden zakręt więc u mnie będzie łatwiej 🙂
Atak na czas poniżej 1:40
Kurde, chłopie, to ja miliardy razy piszę o tym, jak się pije z kubeczka (ściskasz go, robi się dziubek i z tego dzubka sobie wlewasz ciecz do mordki), a Ty mi tu z czymś takim?:)
Toż to znam….tylko za nic nie chciało się wlewać do mordki ;). Za duża prędkość przelotowa ;).